Zbigniew Maćków to jeden z najbardziej utytułowanych polskich architektów. Kilka razy jego projekty dotarły do ścisłego finału Międzynarodowego Festiwalu Architektury w Barcelonie. Żadnego wyróżnienia jednak się nie spodziewał. Twierdzi, że nie jest artystą tylko profesjonalnym rzemieślnikiem. Dlaczego zatem boi się budować prywatne domy i co uważa za architektoniczny cyrk?
Piotr Kaszuwara, KolorowePtaki.com: Nadal jeździ Pan na architektoniczne gale w t-shircie i dżinsach?
Zbigniew Maćków: (śmiech) Nie, nie. Staram się już ubrać stosownie do sytuacji. W Mińsku było dość nietypowo, ponieważ III Międzynarodowe Biennale Architektury LEONARDO w 2009 roku kończyło się Galą. Tuż po czterech dniach warsztatów projektowych. Był to rodzaj podsumowania pracy. Nie spodziewaliśmy się żadnego wyróżnienia, bo przecież tam było ponad 400 architektów z całego świata. Wielu z nich zaprezentowało naprawdę dobre projekty, które widzieliśmy wcześniej i nikt nie robił sobie naprawdę żadnej nadziei. Okazało się inaczej. Fajnie.
Czyli teraz ubiera się Pan stosowniej, bo po prostu spodziewa się nagród?
Nie o to chodzi. Gale są zazwyczaj organizowane po to, żeby wręczać nagrody i każdy stara się wyglądać stosownie. Tylko wtedy na Białorusi weszliśmy z marszu. Ale też nie przesadzajmy. Myślę, że moje dżinsy nie stały się wielkim faux pas.
Zakładamy więc, że architektom na co dzień nie brakuje dystansu do siebie i swojej pracy?
Kiedyś jeden z inwestorów opowiedział mi historię, że kiedyś pewien architekt stawił się na spotkanie w krótkich spodenkach i w klapkach japonkach. Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego. Na szczęście nie musimy jeszcze ubierać się korporacyjnie.
A jeśli klientem jest bardzo poważny, bogaty inwestor?
Ja na przykład mam w pracy dwie dyżurne marynarki i niestety coraz częściej muszę je zakładać. W sumie nawet zaczynam je lubić. Ale może to kwestia wieku (śmiech).

To dlaczego nigdy nie budował Pan jeszcze domów, a tylko biura?
Dla mnie budowa na użytek prywatny to straszliwa odpowiedzialność. Mieliśmy kilka propozycji, ale mam jakąś wewnętrzną blokadę i jakoś nie wyszło. Przyznaję, że po prostu się wystraszyłem. Chyba jeszcze nie dorosłem do tego typu odpowiedzialności.
Szkoda, bo prywatne domy mogą być ciekawymi wyzwaniami dla architekta. W USA powstają domy w kształcie statku kosmicznego, domy ze stali. Nawet w Polsce zamożni ludzie stają się bardziej odważni. W Szymbarku na Pomorzu powstał na przykład odwrócony dom.
Powiedziałbym, że to są już mniej domy, a bardziej fanaberie. Nie brakuje ludzi, którzy mają jakiś dziwny pomysł na wydanie pieniędzy. Trzeba powiedzieć sobie szczerze, że to już nie jest architektura. To wydarzenia z gatunku sztuki cyrkowej, takie jak połykanie miecza, czy skok przez płonącą obręcz.
To jakich domów chcą teraz bogaci?
Zazwyczaj nie robią ze swoich domów dzieł sztuki. Chcą w jakiś sposób zamanifestować swoją władzę i pozycję. Aby być wyjątkowymi i nietuzinkowymi zapraszają więc do współpracy gwiazdy architektury światowej i razem z nimi próbują przeskoczyć pewien próg niecodzienności. Na przykład Vladislav Doronin, miliarder z Rosji, całkiem niedawno wybudował dla swojej ukochanej Naomi Campbell dom o urodzie promu kosmicznego. Zaprojektowała go słynna Zaha Hadid. Z kolei zupełnie oryginalny dom dla Christiano Ronaldo stworzył znany na całym świecie Eduardo Souto de Moura, który zazwyczaj takich rzeczy nie buduje. Pewnie dał się skusić pokaźną sumą pieniędzy.
Czy to wstyd dla architekta, że musiały go przekonywać pieniądze?
To zupełnie nie w jego stylu. Na co dzień po prostu projektuje bardzo skromne i proste rzeczy. W tym świetle jest to jakiś problem natury moralnej, bo dla realizacji zlecenia zmienił poglądy. To nie żaden młody architekt, tylko doświadczony człowiek z Pritzkerem na koncie (jedna z najwyższych nagród architektonicznych na świecie – red.). Coś musiało się zmienić. Może zapragnął rozgłosu, może tych pieniędzy, może szukał odskoczni? Nie wiem. W każdym razie to dziwne.
Poznaj inne KolorowePtaki:
- Tomasz Bonek o skarbach i legendach Dolnego Śląska. Czy mumia Cheopsa ukryta jest pod Ślężą? [PODCAST]
- Irina Tkeshelashvili. Gruzja: Dzień niepodległości w KolorowePtaki.com [PODCAST]
- Lumpeksy są dziś trendy. Poradnik, jak nie zgubić się w ciucholandzie [PODCAST]
To znaczy, że na co dzień praca architekta nie jest ciekawa? Trzeba szukać urozmaiceń?
Rzadko trafiają się takie atrakcje. Ale dziwaczne budowle to z reguły domena studentów pierwszych lat studiów. Nim zrozumieją choć trochę architekturę, wizualizacje restauracji mają kształt filiżanki kawy lub hot doga. Takie skrajnie banalne rozumienie architektury trafia się też doświadczonym architektom. Tu moim ulubionym przykładem jest budynek Wydziału Prawa Uniwersytetu Łódzkiego w kształcie… paragrafu…
Co w takim razie może być ciekawym wyzwaniem dla profesjonalnego architekta? Plomby?
Wyzwaniem może i powinien być każdy temat. Plomby też. My jedną z takich plomb projektujemy właśnie we Wrocławiu. Udało nam się wykupić działkę po pięciu latach myślenia i marzenia o niej. W tym wypadku forma, jaką budynek będzie posiadał, wyłoni się dopiero na końcu. Można powiedzieć, że jakby przy okazji.
Ważniejsze dla mnie osobiście jest to, że możemy być częścią krwioobiegu miasta, którego centrum do tej pory było wyłącznie domeną dużych korporacji. A ten ekosystem, jak każdy zresztą, potrzebuje zwierząt o różnych rozmiarach. Także takich żuczków jak my. Mamy swoje 8 metrów i chcemy pokazać, że nawet tak niewielkie przestrzenie da się zagospodarować i to nie tylko na klatkę schodową. Choć niektórzy żartują ze mnie, że tak to będzie wyglądać.
Skoro forma nie jest już najważniejsza, to znaczy, że architektura przestała być sztuką? Co o tym sądzi Zbigniew Maćków?
Nadal bywa. Choć moim zdaniem bliżej jej do rzemiosła. Najpierw trzeba znaleźć pewien problem, zlokalizować go i nazwać. Na tym właśnie polega praca architekta – na właściwym identyfikowaniu problemów i ich dobrym rozwiązywaniu.
Dlatego powiedziałem, że forma przychodzi dopiero na końcu. Może oczywiście być na tyle unikalna i interesująca, że wywołuje wzruszenia. Wtedy architektura działa jak sztuka. Może jednak być też całkiem przeciętna i mało zajmująca. I wtedy nazwałby Pan to sztuką? Można być architektem i zaprojektować setki budynków i nigdy nie wywołać wzruszenia u nikogo.

Kiedyś powstawały takie projekty jak modernistyczne bloki we Wrocławiu, postmodernistyczne w Katowicach. Teraz nikt już nie projektuje u nas z fantazją?
Niekoniecznie. Zdarza się przecież myślenie przez pryzmat formy. Nam też się zdarzyło. Chodzi o projekt węzła przesiadkowego niedaleko Stadionu Miejskiego we Wrocławiu.
Kilka lat temu dostał Pan za ten projekt nominację do nagrody imienia Miesa van der Rohe.
Tak. Jest on również jednym z dwunastu projektów, które znalazły się już w ścisłym finale konkursu Życie w architekturze. Tę nagrodę z kolei przyznawał prezydent Bronisław Komorowski. Ale żeby nie mówić tylko o naszych projektach, to wokół coraz więcej pięknych, wystudiowanych form. Myślę, że od jakiegoś czasu dzieje się naprawdę dobrze w architekturze. Jest pewien ciąg na jakość i na umieszczenie chałupy w podręcznikach do historii architektury. To dobrze.
Myśli Pan, że pierwszy loft w Polsce, który powstał w kopalni Bolko w Bytomiu, znajdzie się w tych podręcznikach?
Oczywiście. Choć trudno powiedzieć, czy on tak naprawdę był pierwszy. Może pierwszym był jakiś robotnik w XIX wieku, który w fabryce pomieszkiwał. Nie ma sensu się ścigać. Natomiast jest to eksperyment, który mnie osobiście bardzo się podoba. Bo wie Pan, architekt powinien być dobrym obserwatorem. Jeśli widzi, że coś warto zrobić, że coś będzie innowacyjne i rewolucyjne, to nie powinien czekać na inwestora tylko próbować.Oczywiście najbardziej komfortową sytuacją jest znalezienie mecenasa, któremu powiemy: zróbmy tak i tak. Trzeba się jednak pogodzić z myślą, że rzadko trafia się ktoś, kto lekką ręką wyłoży na jakiś nietypowy projekt, który ma dopiero powstać, milion czy dwa.
Architekt więc powinien być jak romantyczny doktor. Kiedy znajdzie panaceum na jakąś groźną chorobę, ale nie ma środków na testowanie leku, to wstrzykuje go sobie sam. Jeśli przeżyje, to dostanie Nobla.
A jeśli nie przeżyje?
Na szczęście chłopaki z Meduzy (Medusa Group – red.) i Przemo Łukasik, który zbudował bytomski loft, przeżyli. I chyba mają się całkiem dobrze. Ich praca pokazała, że wszystkie opuszczone i niszczejące fabryki na Górnym Śląsku mają w sobie spory potencjał i można je świetnie zagospodarować na nowo. Tym bardziej, że przecież wiele z tych budynków położonych jest w centrach miast. Oczywiście trudno było przekonać ludzi, żeby mieszkali w takich miejscach. Co zrobił w tej sytuacji Przemo? Sam kupił starą lamparnię i w niej zamieszkał.
To dlatego kupił Pan te kilka metrów we Wrocławiu. Eksperyment na sobie.
Tak. Chcemy pokazać, że naprawdę da się tam zbudować coś użytecznego i ciekawego. A takich miejsc w samym tylko centrum Wrocławia jest około 170. Jeśli się uda, to będzie jakiś nowy argument w dyskusji o reurbanizacji centrum miasta.

Jestem ciekaw, czy Pana pomysł przyjmie się tak, jak chociażby lofty w Łodzi. Myśli Pan, że takie mieszkania po starych fabrykach zaczną kupować dla siebie zamożni ludzie?
Na świecie w loftach najczęściej mieszkają osoby, którzy mają pieniądze i chcą żyć trochę inaczej niż w zwykłym M4, czy M5.
A czym się różni loft od takiego zwykłego M?
Przede wszystkim daje inną przestrzeń. Otwartą i niepodzieloną ścianami. Wysoką. Czasami nawet na 8-10 metrów. Zupełnie inne światło. Inne powietrze. Oczywiście jest to droższe w utrzymaniu, ale nietuzinkowe i stąd to zainteresowanie. W normalnej developerce ciężko uzyskać taki metraż, bo tam liczy się powierzchnię i się ją optymalizuje. Poza tym loft daje coś niesamowitego, co jest kompletnie niewycenialne. Mówię o pamięci i czasie. Na tych stu- czy dwustuletnich cegłach zostało wiele zapisanych historii.
Lofty mogą w takim razie wyprzeć całkowicie popularne do tej pory, zamknięte osiedla?
Myślę, że nie. Chociaż na szczęście ludzie zaczynają już dostrzegać minusy tych miejsc. Oczywiście ważna jest kwestia bezpieczeństwa, ale na temat patologii rodzących się w tych enklawach powstają nawet poważne prace doktorskie. Te zamknięte społeczności często się degenerują. A to dlatego, że są bardzo wyselekcjonowane i monoklasowe. Nie ma tam ludzi biednych i bardzo bogatych. Większość posiada jeden status, a historia pokazuje, że najlepsze są mixy społeczne i socjalne. Wiadomo, że biedni lgną do biednych, a bogaci do bogatych, ale nie wolno pozwolić na tworzenie się gett. W ludziach wtedy budzą się różnej maści demony.
Nie przesadza Pan trochę?
Oczywiście, że nie. Nie raz słyszy się o przebijaniu opon sąsiadom, rysowaniu samochodów. Ja mieszkałem we Wrocławiu w kilku dzielnicach uznawanych za naprawdę niebezpieczne, na przykład na słynnym trójkącie, i nigdy nie spotkało mnie tam nic złego. Natomiast moi znajomi, którzy mieszkają na zamkniętym osiedlu w Warszawie mieli już dwa czy trzy razy pocięte opony. Dlaczego? Bo ktoś wymyślił sobie, że to jest jego miejsce parkingowe. Poza tym dzieci się alienują. Psują się relacje międzyludzkie, bo nikomu nie chce się chodzić dwa kilometry po to, żeby ominąć wszystkie postawione płoty. Dlatego świadomi ludzie zaczynają z takich miejsc uciekać.
Czego zatem spodziewać się w przyszłości? Może domów tymczasowych? W USA powstają domy budowane z kontenerów, a w 2005 Shigeru Ban, japoński architekt wybudował w Nowym Jorku muzeum składające się ze 148 kontenerów.
Świat jest coraz bardziej dynamiczny. Część ludzi ucieka z czterech ścian. Mieszkanie jako rzecz trwała już się dla nich zużyło. Teraz chcą mieszkać jak współcześni nomadzi. W czymś co można przenieść, przewieźć, przebudować w każdej niemal chwili. Jednak trzeba pamiętać, że to wciąż margines architektury. Fajnie, że choć promil takich pomysłów udaje się zrealizować. One często są przerysowane, ale pokazują, w którym kierunku może pójść architektura. My też, jako wrocławskie środowisko architektoniczne, projektujemy osiedle 'Nowe Żerniki’ we Wrocławiu i szukamy tam zupełnie nowych form. Jednak jeszcze nigdy w historii nie było tak, żeby jeden pomysł załatwił wszystkie problemy i spełnił wszystkie oczekiwania. Może co najwyżej otworzyć kolejne drzwi.

Wywiad ze Zbigniewem Maćkowem był publikowany w 2013 roku.