Donieck jest dziś obwarowaną twierdzą. Tak jak i reszta pustkowi Donbasu na wschodzie Ukrainy, gdzie od 2014 roku trwa wojna z prorosyjskimi separatystami z tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. – To mój dom. Jaki by nie był, to dom. Mieszkam z dziadkiem w Gorłówce. Jest już stary i schorowany, a nie ma się kto nim opiekować. Uczę się języków – mówi płynną angielszczyzną z rosyjskim akcentem Ksienija. – Mama wyjechała parę miesięcy temu do pracy do Wrocławia. Ja też wyjadę. Chciałabym w przyszłym roku, jak wróci mama. Mam takie marzenie, żeby studiować w Lublinie i może zostać w Europie. Mój kolega już tam mieszka i mówi, że jest dobrze, tylko w mediach nie mówicie całej prawdy o Donbasie. A ty powiesz?
„Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła”. Te słowa Georga Orwella jeszcze nigdy nie wydawały mi się tak żywe, jak po wizycie w Donieckiej Republice Ludowej. Strach jednych to radość dla drugich, śmierć innych to zwycięstwo kolejnych. – Ja i moja mama jesteśmy za Ukrainą. Mówimy po ukraińsku i brałam nawet udział w Euromajdanie w Doniecku w 2014 roku. Jednego kolegę wtedy stratowali. Później wszystkich spacyfikowali gazem łzawiącym, no i nas przepędzili. Trzy godziny płakałam, jadąc do domu – opowiada spokojnym tonem Wirenika, około 19-letnia wówczas dziewczyna. – Moja babuszka myśli inaczej niż my. Dla niej Putin to prezydent. A brat mamy, wujek mój, walczy po stronie Donieckiej Republiki Ludowej – dodaje. Oto pęknięcie, które być może na wiele lat podzieliło Ukrainę w 2014 roku.
W kolejnych latach wojny, jak i obecnie, w 2021 roku, najcięższe walki dotykają ludzi mieszkających na obrzeżach i wokół Doniecka. Co może wydawać się dziwne, w samym centrum miasta życie płynie, chciałoby się powiedzieć, jak w każdym europejskim mieście. Są drogie sklepy, gdzie za spodnie trzeba zapłacić 3000-5000 rubli (178,50 zł-297,50 zł, na dzień 4.09.2016), czyli połowę średniej pensji i jedną trzecią wypłaty przeciętnego, szeregowego żołnierza DRL.
Otwarto ponownie McDonalda przy Krytym Rynku, ale w związku z tym, że amerykański koncern nie prowadzi interesów z rządem separatystycznej republiki, to zmieniono jego nazwę na „DonMak”. Menu, opakowania na burgery, colę, frytki i tym podobne nie różnią się niemal w ogóle od oryginału. Nawet smak jest podobny, ale jedzenie jakby lekko wysuszone. Pobliskie targowisko pełne jest towarów: arbuzów, jabłek, różnej maści warzyw, domowych pikli, dżemów, pamiątek z Putinem i obrazków z miłościwie panującym obecnym przywódcą.
Wszystko zmienia się, kiedy wsiadamy w trolejbus numer 2 albo w marszrutkę numer 25. Elektryczny autobus jedzie w rejon głównego Dworca Kolejowego, a lokalny, często mocno nadwyrężony wiekiem busik, z butlami gazowymi na dachu, wysadza nas tuż przy jednym z tzw. blok postów, czyli wojskowych punktów kontrolnych. Przekraczając pobliski, zniszczony most Putiłowski, możemy natknąć się na kilka zniszczonych czołgów. Podążając dalej, jeszcze podczas Euro 2012 dotarlibyśmy do Międzynarodowego Portu Lotniczego im. Siergieja Prokofiewa, znanego kompozytora, który urodził się właśnie w Donbasie, w miejscowości Artiomowsk (od 2016 roku Bachmut).


Symbole wojny w Donbasie
Na północno-zachodnich obrzeżach, krajobraz szerokiego na ponad 30 kilometrów miasta staje się coraz bardziej zatrważający. Miejscowości Piski i Wiesiołe, czyli najbliższa linia frontu, to zaledwie 4 kilometry od lotniska, które od stycznia 2015 roku jest pod kontrolą sił rebeliantów. Separatyści zdobyli je po długiej i krwawej walce z tzw. cyborgami, czyli grupą żołnierzy ukraińskich, którzy walczyli o to strategiczne miejsce przez kilka miesięcy. Ostatecznie, zmęczeni walką i odcięci od dostaw amunicji Ukraińcy, musieli się poddać. Uwolniono ich w lutym tego samego roku. Byli wśród 139 wojskowych wymienionych w Ługańsku na 52 tzw. donieckich. W ten sposób lotnisko stało się jednym z symboli wojny w Donbasie. Zarówno dla jednej, jak i drugiej strony konfliktu.
Innym symbolem jest masakra w tzw. kotle iłowajskim, od której mijają właśnie dwa lata. – Mimo zapewnień ze strony separatystycznej, że żołnierze ukraińscy będą mogli bezpiecznie opuścić teren przez „zielony korytarz”, to 27 sierpnia 2014 roku doszło do masakry 360 żołnierzy ukraińskich – mówi Walerij Bezus, w 2016 roku wiceprzewodniczący Rady Regionalnej w Dnipro (do maja 2016 Dniepropetrowsk).
Na tej historii wyrósł kolejny mit wojny w Donbasie, czyli Arsenij Pawłow. Przez stronę ukraińską przedstawiany jako rosyjski najemnik, który przed kilkoma laty był pracownikiem myjni samochodowej. Dla „donieckich” to dowódca grupy szybkiego reagowania „Sparta” o pseudonimie Motorola. Na Zachodzie obwiany złą sławą, kojarzony właśnie z masakrą żołnierzy w Iłowajsku. Wiele razy uznany za martwego, jest jednym z ludzi, którzy w ramach sankcji mają zakaz wjazdu na teren Unii Europejskiej. Zginął niedługo po mojej wizycie, w październiku 2016 roku. Zrobiłem mu jedno z ostatnich zdjęć. Zabiła go bomba podłożona w windzie w bloku, w którym mieszkał.




A więc tak wygląda wojna?
Linia frontu nie zmienia się od dawna. Zarówno wojska ukraińskie, jak i donieckie mają niewielkie pole manewru, by zająć lepsze pozycje do ataku. Darij w DRL-owskim wojsku służył przez cztery miesiące. Był na linii frontu w Piskach, a później w Spartaku i jeszcze w kilku innych miejscowościach. Z kieszeni wyciąga smartfona i pokazuje mi zdjęcia. Na jednym z nich stoi na szczycie budynku z ręczną wyrzutnią rakiet na ramieniu. – Strzelaliśmy z tego do samolotów, które bombardowały nam miasto – mówi z dumą. – I co trafiłeś? – pytam. – To chyba niełatwa sztuka, bo samoloty latają dosyć szybko. Trzeba to jakoś namierzyć i w ogóle… – No niełatwa. Ja nie trafiłem ani razu – przyznaje. – Ale koledzy trafiali, nie raz. Ci to mieli oko. Ach – dodaje z nostalgią i podziwem. – Teraz nadal strzelają? – pytam, choć wiem.
– Kiedyś rzeczywiście tak było, że lało się dużo krwi. Teraz większość ofiar to jest od bomb i rakiet. Ludzie rzadko się chcą bić. Ukraina jest jedna. Wszyscy jesteśmy Ukraińcami. Ja nie lubię tylko faszystów. Ich musimy się pozbyć – dodaje na koniec i opowiada: my czasem leżymy od siebie w odległości 50 metrów. Znamy się z imienia i rozmawiamy nawet czy się śmiejemy. Ile to razy waliliśmy w krzaki. I jedni, i drudzy, żeby się tylko nie pozabijać.
Okopy ciągną się często przez środek wsi, tak jak w Wiesiołe. Najcięższe ataki artyleryjskie z kolei to okolice miejscowości Awdiejewka, Jasynuwata oraz najbardziej wysunięta na północ Gorłówka. – Cały ostrzał poszedł w targ – opowiada Irina, około 50-letnia, modnie ubrana kobieta, która co tydzień przywozi matce mieszkającej w DRL jajka, mięso, ser i inne produkty, których brakuje. – Dlaczego tam uderzyli? Ludzie normalnie pracowali. Handlowali. Żyli. Nic nie zostało. Zgliszcza. Szkoła zburzona. Bomby zaczęły spadać jak deszcz. Sama handluję na targu, a mogłam ja też tam być, to byśmy dzisiaj nie rozmawiali – kwituje.
– A kto strzelał? – zadaję pytanie, które w Donbasie pada niemal codziennie i pozostaje bez odpowiedzi niemal przy każdym ostrzale.
– Nie wiadomo.
– Ale od ukraińskiej strony leciało czy od DRL-owskiej? – pytam.
– Po co by mieli donieccy do swoich strzelać?
– Może dla prowokacji. To modne słowo, słyszałem.
– Może… ale po ukraińskiej stronie takie rzeczy się nie dzieją. Przecież uczą ich jak celować z artylerii. Chyba wiedzą, w co strzelają. A w szkoły czemu bomby lecą?
– Może tam jakieś wojsko stało? – pytam.
– Ja nie widziałam… – odpowiada. Patrzy na mnie i zapala papierosa.
Posłuchaj podcasta, reportażu o wojnie na Ukrainie: „Po dwóch stronach frontu”


W miejscowości Jasynuwate uszkodzonych jest wiele wysokich, cywilnych budynków. Zdjęcia pokazuję Aleksandrze z Doniecka. Nie robią na niej wrażenia. – E tam. To nic. Mnie pod domem cztery takie wielkie bomby spadły. Wyślę ci zdjęcia, jak chcesz. Dieduszka z babuszką mieszkają w rejonie Pietrowskim, na zachodzie miasta, koło Marjinki. Kiedyś tak sobie siedzimy przed domem a tu nagle „siu” i leci nam nad głowami rakieta od strony Doniecka. Za chwilę „siu, siu”, cała seria od Ukraińców. No i zaczęło walić w domy. Dziadkom już tyle razy powybijało szyby, że przestali wstawiać nowe i zabili deskami. Domu sąsiadów już nie ma, a babcia z dziadkiem niemal mieszkają w piwnicy, bo ciągle coś przelatuje – mówi dziewczyna. Całkowicie zrujnowane domy, ogrodzenia podziurawione dziesiątkami odłamków z moździerzy mieszają się czasem z niemal nietkniętymi willami.
– Jest godzina 23-24 i się zaczyna – opowiada Amerykanin pracujący od ponad dwóch lat w Doniecku i współpracujący z tamtejszym rządem jako dziennikarz, Patrick John Lancaster. – Moim zdaniem największy ostrzał kierowany jest w Donieck, a nie odwrotnie – mówi Patrick. – Praktycznie każda noc to trup. Osobiście mogę potwierdzić, że kilka dni temu zginęła jedna osoba cywilna. W Jasynuwatej para młodych ludzi, chłopak i dziewczyna, siedzieli na ławce przed domem. W moździerzowym ostrzale mężczyzna zginął. Dziewczynie na szczęście nic się nie stało – opowiada opowiadający się po stronie separatystów dziennikarz.
– Moja koleżanka mieszka w okolicy lotniska w rejonie kijowskim – ciągnie opowieść Aleksandra. – Strasznie ma przerąbane. Wiesz, nigdzie nie może znaleźć pracy, bo do niej na osiedle ostatnia marszrutka jeździ o 18. Później to już niebezpiecznie jeździć. Ja też, jak miałam poprzednią pracę i wracałam do domu na obrzeża, to miałam stracha. Aż mi mama kazała zmienić, bo codziennie się bała, czy mnie jakaś rakieta nie trafi – mówi spokojnie, patrząc w okno 19-latka.
– Myślisz, że ta wojna się skończy? – pyta mnie o to samo, co każdy, z kim rozmawiam.
– Tak. Pewnie tak.
– A kiedy?
Wolność
– Do końca roku będziemy gotowi do prawdziwego starcia – przekonywał mnie w 2016 roku postawny mężczyzna Janus Putkonen. Ten około 2-metrowy człowiek z potężną twarzą i ciemnymi włosami to fiński nacjonalista, który przyjechał pomagać rządowi w Doniecku. Dziś jest szefem Narodowej Agencji Prasowej DONI (Donetsk International Press Center – red.). Jak sam podkreśla, chce pomóc ludziom, których wolność i suwerenność jest zagrożona. – Teraz mamy tu prawdziwy, wolny kraj. Każdy może myśleć, co chce. Można być komunistą, anarchistą, demokratą, tylko nie faszystą. Ich będziemy zabijać, aż do ostatniego – mówi bez ceregieli. – Wy, Polacy, też powinniście ich nienawidzić. Zabrali wam Lwów. Zamordowali tyle ludzi – przekonuje. – Takie kraje jak nasz, to przyszłość. Niedawno otworzyliśmy pierwsze, choć oczywiście nieoficjalne przedstawicielstwo w Czechach. Współpracujemy też z Osetią, Abchazją i innymi krajami.
– Już myślałam, że nie wyjadę z DRL – opowiada Nana z Jasynuwatej. – Mam kolczyk, widzisz, tatuaże no i fryzurę inną. To się zaczęli dopytywać, a po co, a do kogo, a który to już raz. Bo wiedzą, że często jeżdżę na Ukrainę. Dziś w sumie poszło gładko. Wyzwali mnie tylko od banderówki i puścili. Pełno idiotów dookoła, co nie? – żartuje około 25-letnia dziewczyna.
W Muzeum Narodowym we Lwowie pracuje Lusia, Leonida. – Tylko nie Lucyna. Lucyna to nie Leonida, a ja jestem Leonida. Nie wiem po kim, bo ojciec Ukrainiec, a matka Polka. Od niej się nauczyłam polskiego. Mąż mój z kolei z Rosji pochodził. Chciał mnie tam zabrać, ale ja mówię nie i pytam się go: a tu mało chamów u nas? – opowiada 80-90-letnia kobieta z kokiem i masywnymi, pomalowanymi mocno różową szminką ustami.


To jest siła
Pani Lusia tęskni za czasami byłego, donieckiego prezydenta, którego naród wygnał z kraju w 2014 roku. – Za Janukowycza wcale nie było tak źle. Ja go popieram – mówi stanowczo. – Bo teraz, to co? Woda podrożała, gaz podrożał, elektryczność, benzyna. Kiedyś pracowałam w takim specjalnym ośrodku badań pod Lwowem. No co będę mówić… rakiety produkowaliśmy. Ale to było ściśle tajne. Ale pieniędzy miałam tyle, żeby do Ameryki lecieć sobie dwa razy w miesiącu i jeszcze by mi zostało. Dzisiaj, to widzisz. Sprzedaję bilety. Ale w gazetach piszą, że tu jednak ktoś niedługo przyjdzie i zabierze, co jego. Putin mówi, że Polska – szepce. – Może się doczekam.
– A może ktoś chce nas poróżnić? W Polsce się mówi, że Ukraińcy mają zakusy na Przemyśl – pytam Lusi, bo nigdy nie słyszałem o żadnych planach odbijania miasta i okolicy. Zamyśla się chwilę i wybrzusza swoje pomalowane szminką, pełne, stare usta. – Może tak. To wszystko polityka. Tak samo, jak z Banderą. Ha! Ten Bandera… – wzdycha, ale nie wiem, czy z nostalgią, czy raczej zmartwiona.
– Jacy banderowcy? – oburza się z kolei Igor, bankowiec z Dnipro. – To wszystko rosyjska propaganda. Kładą ludziom do głów jakieś bzdury o faszystach, jak podczas II wojny światowej. Kiedy Rosja zajęła Krym, to wszyscy dostali rosyjskie paszporty. Moja koleżanka miała tam dobrą pracę, ale nie chciała rosyjskiego obywatelstwa, bo musiałaby się zrzec ukraińskiego. U nas nie wolno mieć podwójnego. Kilka dni później musiała długo tłumaczyć się przed FSB. Zwolnili ją i tak. Po kilku ostrych przesłuchaniach wyjechała do Kijowa i została proukraińską aktywistką.
Zobacz również: Protesty w Hongkongu w obiektywie laureata Grand Press Photo [ROZMOWA]
– Z banku odszedłem, kiedy zaczęła się wojna. Przyszedł szef i powiedział, że mam nie wypłacać ludziom wszystkich pieniędzy od razu, tylko w transzach. Wszyscy na mnie krzyczeli, a ja nic nie mogłem zrobić. Odszedłem, bo uznałem to za niemoralne. Nie można tak traktować ludzi. Teraz mam gorszą pracę, ale cóż. Trudno mówić, że za Janukowycza było lepiej, ale fakt jest jeden. Wojny nie było.
– W Kijowie ostatnio zmieniają nazwy ulic. W Charkowie obalili pomnik Lenina. W Kijowie jest już ulica Bandery, we Lwowie też. A rząd to popiera? – pyta Wasilij z Charkowa. – Miało nie być oligarchów u władzy. A prezydent Poroszenko? Nam potrzeba zmiany całego systemu – mówił, kiedy były prezydent był jeszcze u sterów. Takich dyskusji słyszy się do dziś na Ukrainie wiele. Po dwóch latach prezydentury Petro Poroszenko cieszył się jednak poparciem 22 procent obywateli. Było to o połowę mniej niż tuż po rewolucji na Majdanie.
– Musisz pamiętać o jednym – tłumaczy były wiceprzewodniczący Rady Regionalnej w Dnipro Walerij Bezus. – Dla Ukrainy Bandera i UPA to symbole inne niż dla Polaków. Musicie zrozumieć, że my na Ukrainie nie chcieliśmy z wami walczyć. Potrzebujemy pomocy z waszej strony. To, co zrobił teraz polski Sejm, to tak jak cios nożem w plecy. Prezent dla Rosji. Putin nas dzieli. Tu giną ludzie. Ktoś musi ich bronić. Często ktoś bezkompromisowy – wyjaśnia Bezus.


Propaganda
– III wojna światowa już trwa – ciągnie wypowiedź Janus Putkonen, uśmiechając się nonszalancko. – Ci na Zachodzie tego nie widzą. I to dobrze dla nas. Ja próbowałem to wytłumaczyć ludziom w Finlandii. Jako nacjonalista i patriota. Wojna już trwa i my daliśmy się kupić NATO. My, Finowie, oddaliśmy swój kraj, swoje surowce, swoją suwerenność wojskom obcego kraju. Teraz nad naszym terytorium krążą amerykańskie helikoptery. Stacjonują obce wojska. To ma być wolny kraj? Oni są ślepi, że tego nie widzą. Dlatego tu przyjechałem. Uczę się, jak budować prawdziwą wolność i prawdziwą demokrację, a nie propagandę.
– Tu w Donieckiej Republice Ludowej ludzie naprawdę mają realną władzę. Może jeszcze nie wszyscy teraz mogą decydować o najważniejszych sprawach, ale dążymy do tego, żeby w przyszłości referenda w najważniejszych dla narodu sprawach odbywały się przed każdym podjęciem decyzji. Dlaczego ktoś ma decydować za ludzi? Tego się uczę w Doniecku, bo w Finlandii odcinano mnie od finansów. Przetrwam i wrócę do kraju, by go też uwolnić. I tak: jestem separatystą i to samo, co zrobiliśmy tutaj, stanie się też i na północy – snuł plany Putkonen w 2016 roku.
– Rosja także potrzebuje jeszcze trochę czasu. Myślę, że do 2018 roku będzie już w pełni uzbrojona. A Zachód? Niech sobie żyją tym swoim niby-życiem. Niech im się wydaje, że Rosja jest w kryzysie. Donbas daje nam przewagę. Zachód słabnie, a my rośniemy w siłę. Ukraina nie zaatakuje Doniecka, bo broniłoby nas 200 tysięcy rosyjskich żołnierzy, którzy stacjonują niedaleko granicy. Czas działa na naszą korzyść – mówił twardo szef Donieckiej Agencji Prasowej. Żadne z jego słów się nie sprawdziły. Jak na razie.
Jemu podobnych w Doniecku jest jednak wielu. Przyjeżdżają ludzie z całego świata. Po stronie DRL walczą Amerykanie, Francuzi, Niemcy, Włosi, kilkudziesięciu Polaków. Z rządem Donieckiej Republiki Ludowej współpracuje nawet znany fiński publicysta, często komentujący relacje Rosji z Europą w telewizji, dr Johan Bäckman. Spotkałem go w 2017 roku. Odpowiadał za przygotowanie mojego spotkania z Aleksanderm Zacharczenką. Na swojej wizytówce przedstawia się, jako oficjalny przedstawiciel DRL w Finlandii.
Fińscy prorosyjscy aktywiści. Obu spotkałem na Ukrainie:
Przyjeżdżają, bo widzą w nowej republice siłę napędową nowego, nadchodzącego świata. A nastroje wewnątrz kraju sprzyjają takiemu rozwojowi konfliktu. W tych samych okolicznościach do Doniecka dotarł Polak Dawid Hudziec, Amerykanin Patrick John Lancaster, Janus Putkonen, Johan Bäckman i tysiące innych zwolenników rosyjskiej wizji świata. – Dużo tu ludzi jest za DRL – mówi Irina. – Nawet po ukraińskiej stronie. Boją się, nic nie mówią, siedzą cicho i czekają. No bo za co tu lubić Ukrainę? Wszystko drogie. Pracy nie ma. Tyle mamy z Poroszenki i jego kolegów oligarchów – żaliła się wówczas kobieta.
– To wszystko propaganda, którą sieją – denerwuje się Waleryj Bezus. – Nie ma żadnych wojsk rosyjskich na granicy z Donbasem. – Taka wojenna retoryka to powrót do czasów głębokiego ZSRR. To terroryści. To Mordor, a orków trzeba czymś karmić. Muszą mieć wroga, żeby móc podtrzymywać tę fikcyjną strukturę, jaką jest Doniecka Republika Ludowa – przekonuje Bezus.


Pokój
Podwyżki cen wody, gazu i światła oraz wynikające z tego nastroje społeczne nie umknęły już w 2016 roku uwadze „donieckich”. A trzeba podkreślić, że dla zwykłych Ukraińców windujące od kilku lat ceny m.in. za usługi komunalne to jeden z najbardziej odczuwalnych na co dzień skutków wojny.
– Ceny za wszystko poszły w górę trzy razy! – oburza się Anastasija z Bachmutu (do 2016 roku Artemowsk). – Teraz płacę 7 hrywien (1,03 zł na dzień 4.09.2016) za metr sześcienny gazu. Zarabiam 2000 (249 zł), a same rachunki jak opłacę, to mi zostaje 1100 (161,70 zł). Moja mama mieszka w DRL i nie chce na Ukrainę, bo tu drogo. W Doniecku ludzie płacą 0,9 kopiejki za metr gazu (0,05 zł)!
Propagandowy efekt w miejscowościach położonych przy froncie rzeczywiście działa. – Tak to sobie wymyślili, że ludzie będą mieli wszystko za darmo. Albo prawie za darmo – mówił w 2016 roku Dawid Hudziec, Polak mieszkający w Doniecku od dwóch lat i dziennikarz prodonieckiej telewizji Novorossia Today. – Podobnie jest na przykład ze składkami zdrowotnymi. Ktoś jednak musi przecież za to płacić. Zrzucają więc te obciążenia na przedsiębiorców. Moim zdaniem to nie jest dobra droga, bo żeby powstawały nowe miejsca pracy, czego brakuje teraz najbardziej, to trzeba dać się firmom rozwijać, a nie tylko dusić z nich pieniądze. Później kończy się na tym, że ludzie rzeczywiście mniej płacą za rachunki, ale nic nie zarabiają, bo pracodawcy nie mają z czego płacić im pensji, więc zalegają z wypłatami – mówił Hudziec, który jest członkiem nacjonalistycznej organizacji Obóz Wielkiej Polski.
Bezrobocie na Ukrainie rośnie od 2013 roku. Dokładnie trzy lata temu wynosiło nieco ponad 7 procent. Dziś bez zajęcia jest oficjalnie blisko 11 procent Ukraińców. W rzeczywistości najgorzej jest w małych miejscowościach, gdzie w związku z trwającą wojną, często jedyną możliwością zatrudnienia jest wojsko. – Młodzi często tak robią – mówi Anastasija. – Można w trzy miesiące zarobić tyle, co w rok. To ciągnie chłopców, a zaciągnąć się można w każdym mieście. Często innego wyjścia poza wyjazdem za granicę nie ma. W ukraińskiej armii płacą 10 000 (1470 zł) hrywien na miesiąc. W DRL szeregowy żołnierz ma od 15 000 do 20 000 rubli (892,50-1100,90 zł). No to jak ma się skończyć ta wojna? – pyta kobieta.
– Ja zarabiam dziś 1200 hrywien (176,40 zł) miesięcznie – opowiadała bez żalu Lidija, sklepowa w Bachmucie. – Ale to nieważne. Już posłałam dwóch synów na studia. Jeden mieszka teraz w Warszawie, a drugi w Filadelfii w USA. Okropnie jest rozrzutny. Dzwonił niedawno i mówi mi, że kupił sobie telefon za 900 dolarów. Za 900 dolarów! Ale powiem tak. Jak władza się nie zmieni, to zawsze w naszym kraju będzie taka sama bieda. Po Majdanie miało nie być oligarchów ani korupcji. Coś się zmieniło? Teraz tylko mi mówią, że muszę mówić po ukraińsku. Ja jestem Ukrainką, ale mówię po rosyjsku. Jak tu ludzie ze Lwowa przyjeżdżają, to się dogadujemy. Żaden nie ma na twarzy wypisane, że banderowiec albo że Prawy Sektor. Są dobrzy ludzie i niedobrzy. Jak w każdym narodzie. Czy to Amerykanin, Ukrainiec, Rosjanin, Polak… Jak ma być zły, to go miejsce urodzenia nie uratuje.
