(Nie)czysty kardynał Henryk Gulbinowicz. O książce Rafała Łatki i nie tylko

Henryk Gulbinowicz
fot. Piotr Drabik / wikipedia / CC 2.0

Żyjemy w przekonaniu, że w naszym społeczeństwie toczy się walka, jak w Gwiezdnych Wojnach. Siły dobra, przeciwstawiają się siłom zła. Patrzymy na przeszłość tak: okropni komuniści, święci duchowni i poczciwi opozycjoniści z Solidarności. Świat i historia tak nie wyglądają ani nigdy nie wyglądały – mówi jeden z pracowników IPN, który prosi o zachowanie anonimowości. Manicheizm choć zatarł się już w kulturowej pamięci, powrócił w XXI wieku z ogromną siłą. Spolaryzowane są w szczególności media. Zaciekle walczące o każdą złotówkę, w postaci odbiorców. Co gorsza poróżniają się też całe rodziny, czy nawet znajomi. Ten kto nie myśli jak my, staje się wrogiem numer jeden. I nikt nam nie powie, że „białe jest białe, a czarne jest czarne”. Kardynał Henryk Gulbinowicz został w tym dzisiejszym uproszczeniu, uznany za pedofila, a skoro za pedofila, to też za geja, a skoro za geja, to molestował, a jeśli molestował, to również był tajnym współpracownikiem SB. Choć znaku równości nie ma przecież między żadnym z tych pojęć. Medialne, być może nieplanowane oszustwo, zbiera swoje żniwo po śmierci 97-letniego hierarchy. Zacznijmy jednak od początku.

  • Najbardziej kontrowersyjnym w przypadku Rafała Łatki jest formułowanie daleko idących wypowiedzi, w oparciu również o te dokumenty, ale też o mechanizm taki, że coś co jest wątpliwe, traktuje się w pewnym momencie jako tezę udowodnioną i z kolei w oparciu o te przesłanki, formułuje się tezy kolejne. To jest propaganda. To nie jest nauka – mówi profesor Włodzimierz Suleja.
  • Jak udało nam się ustalić, ksiądz Józef Szańca w 1987 roku zostaje zgłoszony do ewidencji SB, jako tajny współpracownik. Kpt. Mieczysław Bamburowicz ze Złotoryi nadaje mu pseudonim „Ojciec”.
  • Wśród księży panowała opinia, że we wrocławskiej kurii karierę mogą zrobić tylko „ladni chłopcy”. – Wysocy, z czarnymi włosami, postawni, elegancko ubrani. Wie pan, koszulka, spinki i te sprawy. Wtedy otwierały się przed nimi drzwi do wyjazdów, studiów zagranicznych. Podobny typ wybierał sobie dla swoich kierowców.
  • Czy biskup Edward Janiak i Jan Tyrawa wybili się dzięki Henrykowi Gulbinowiczowi? Co z odszkodowaniem dla ministranta, który był ofiarą księdza-pedofila Pawła Kani? Wrocławska kuria rozważa złożenie wniosku o kasację do Sądu Najwyższego.

Rafał Łatka z IPN opublikował właśnie swoją najnowszą książkę, analizując w niej dokumenty Służby Bezpieczeństwa PRL, które funkcjonariusze z różnych miast gromadzili przez 16 lat. W książce znajduje się między innymi analiza rozmów operacyjnych, donosów tajnych współpracowników i streszczenia ze spotkań wysokich rangą oficerów SB, z najpierw księdzem, później biskupem, a wreszcie z kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem. Jak słusznie zauważa Rafał Łatka, te dokumenty wcześniej nie zostały opisane w literaturze. Wręcz ciśnie się myśl, że mogły zostać świadomie pominięte przez autorów publikacji nt. duchownego pt. „Ojczyznę wolną racz nam wrócić panie”, która ukazała się w 2008 roku w wydawnictwie IPN we Wrocławiu.

W książce Tomasza Balbusa i Katarzyny Stróżyny pojawiają się co prawda niektóre dokumenty, które również znajdujemy w niepublikowanej dotąd teczce SB o numerze 1056, ale opatrzone są inną sygnaturą. O tę kwestię zapytaliśmy byłego, wieloletniego dyrektora IPN we Wrocławiu, profesora Włodzimierza Suleję. Nie potrafił on jednak jednoznacznie wytłumaczyć, dlaczego ujawnione przez Rafała Łatkę dokumenty, nie znalazły się w publikacji jego ówczesnych pracowników.

Nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Trzeba byłoby spytać o to autorów wyboru. Ja recenzując tę prace, odnosiłem się do jej zawartości. A podkreślę, że to był wybór dokumentów.

Dokumenty, które dotyczą kardynała Gulbinowicza były znane, choć nie w całości. Dwie publikacje, które ukazały się przed 2010 rokiem, objęły zdecydowaną większość znanych materiałów. W najnowszej książce dr. hab. Rafała Łatki mowa o dokumentach, które wskazują raczej na częstotliwość spotkań, aniżeli mówią o jakimś nowym fakcie prowadzenia tych rozmów z duchownym. Jest to więc kwestia uzupełnień, a nie twierdzenia, że odkryło się rzecz kompletnie nie znaną. Nie wiem czym się wówczas kierowano, ale na pewno nie było to ukrywanie czegoś – twierdzi profesor Suleja.

Próbowaliśmy kilkukrotnie skontaktować się z dr. hab. Tomaszem Balbusem. Najpierw przez jego biuro naczelnika Oddziałowego Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu. Przez kilka dni był jednak niedostępny. Udało nam się również ustalić numer jego telefonu komórkowego, ale nie odbierał go i nie odpowiedział na żadną wiadomość tekstową, wiedząc w jakiej sprawie chcemy porozmawiać.

Marketing dźwignią handlu

O ile w przypadku przemilczenia części materiałów SB w poprzednich publikacjach, można się zgodzić z Rafałem Łatką, o tyle zastanowienie mogą budzić wywiady, których udzielał jeszcze przed ukazaniem się książki. Wielu pracowników IPN ocenia jego wypowiedzi, jako nieczystą kampanię reklamową przyszłej publikacji. – W wielu rozmowach, Łatka insynuował współpracę kardynała z SB, o jego nieczystej historii, w książce z kolei zdecydowanie łagodzi te nastroje – mówi nasz rozmówca z IPN.

Profesor Włodziemierz Suleja, jeden z sygnatariuszy listu w obronie zmarłego kardynała, napisanego przez opozycjonistów z czasów PRL, mówi o krakowskim historyku jeszcze mocniej.

Twierdzenie, tak jak się to pojawia w mediach, że była to forma współpracy jest twierdzeniem fałszywym, a wręcz nonsensownym. Wykluczono na podstawie szeregu badań, by ks. Gulbinowicz kiedykolwiek był tzw. OZI, czyli Osobowym Źródłem Informacji. Jest oczywiście kwestia interpretacji dokumentów, wynikająca z umiejętności warsztatowych poszczególnych historyków. Chodzi też o umiejętność stawiania pytań źródłom i wyciągania z nich wniosków. Najbardziej kontrowersyjnym w przypadku Rafała Łatki jest formułowanie daleko idących wypowiedzi, w oparciu również o te dokumenty, ale też o mechanizm taki, że coś co jest wątpliwe, traktuje się w pewnym momencie jako tezę udowodnioną i z kolei w oparciu o te przesłanki, formułuje się tezy kolejne. To jest propaganda. To nie jest nauka – mówi profesor Włodzimierz Suleja.

Między innymi w rozmowie przeprowadzonej przez Fakty Telewizji Wrocław, Rafał Łatka mówi wprost, że Henryk Gulbinowicz był traktowany przez funkcjonariuszy SB jako tzw. kontakt operacyjny lub kontakt poufny. Nie wyjaśnia jednak znaczenia swoich słów. Był traktowany, a był nim świadomie, to przecież dwie różne rzeczywistości. Mając tego świadomość Rafał Łatka pisze więc w swojej książce tak:

Kontakt poufny (k.p.) był kwalifikowaną (a więc zdefiniowaną w instrukcjach) formą współpracy w latach 1955–1960. Był to człowiek lojalny wobec PRL i stopniowo pozyskiwany do współpracy. W latach 1960–1970 k.p. był niekwalifikowanym typem OZI, niewymienionym w instrukcji o pracy operacyjnej, ale faktycznie pojawiającym się w dokumentacji operacyjnej albo w swym pierwotnym znaczeniu, albo zamiennie z kategorią pomocy obywatelskiej (niemal tożsamą z późniejszą formułą kontaktu operacyjnego). W latach 1970–1989 kategoria k.p. nie występowała, trudno więc rozstrzygnąć, jaką formułę miał na myśli Józef Maj, określając 31 maja 1983 r. kard. Gulbinowicza właśnie jako k.p.

W następnych akapitach Łatka pisze o dialogu operacyjnym, jaki podjęto z Henrykiem Gulbinowiczem. W wywiadach udzielanych przed publikacją książki, autor twierdził, że kardynał Gulbinowicz godził się na taką formę współpracy. W opublikowanym tekście doprecyzowuje jednak te wypowiedzi:

Przez większość czasu, w którym utrzymywano kontakt z ks. Gulbinowiczem, funkcjonariusze SB określali spotkania jako rozmowy operacyjne, które były jedną z metod pracy operacyjnej służącą zdobyciu informacji lub celom manipulacyjnym (w tym inspiracyjnym czy dezinformacyjnym). Uznawano je za jedną z metod ofensywnych, umożliwiającą oddziaływanie propagandowe na rozmówców poprzez oswajanie ich z funkcjonariuszami bezpieki.

Większość rozmów, jakie przeprowadzono z Henrykiem Gulbinowiczem na przestrzeni lat, była raportowana i ustalana wcześniej ze ścisłym kierownictwem IV Wydziału ds. walki z kościołem. Funkcjonariusze znajdowali preteksty i sposobności, aby nawiązać kontakt z hierarchą. Manipulowali jego otoczeniem, by uzyskać określone korzyści. Wreszcie też udało im się zwerbować do faktycznej współpracy bardzo bliskich dla Gulbinowicza ludzi.

Jednym z argumentów, które podnosi wiele polskich mediów, jest odsunięcie od dotychczasowych obowiązków dwóch księży profesorów z Wyższego Seminarium Duchownego w Olsztynie. Jak rozpisują się różne tytuły prasowe, miało się to stać na rzekome polecenie SB.

I tak się rzeczywiście stało, jednak zasada upraszczania, wydaje się dla niektórych dziennikarzy zasadą nadrzędną. Liczą się natomiast subtelne detale. To rozpracowujący ówczesnego rektora WSD ppłk Józef Maj podsunął t.w. „Orionowi” sposób przekonania i zmanipulowania Henryka Gulbinowicza. T.w. „Orion” miał niebagatelny wpływ na ówczesnego rektora, ponieważ łączyła ich nie dość, że współpraca, to jeszcze przyjaźń od lat młodzieńczych.

Kardynał Gulbinowicz już po upadku komunizmu ustalił imiona i nazwiska wszystkich tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa, którzy na niego donosili – opowiada wieloletni przyjaciel duchownego, profesor Włodzimierz Suleja.

Zorganizował nawet takie spotkanie. Zaprosił na nie 40 osób. Nikt nie wiedział, gdzie idzie i kogo tam spotka. Przyszli i poznali się wszyscy, którzy przez lata współpracowali z bezpieką. Ogromne było wtedy ich zdziwienie. Większości kardynał się domyślał. Zaskoczony i zasmucony był jedynie w jednym przypadku. Kiedy dowiedział się, że ks. Edward Pietkiewicz był „Orionem”.

O tajemnicy rektorskiego paszportu

Ppłk Józef Maj wiedział o anonimowym liście, który krążył po seminarium w Olsztynie pod koniec lat 60. XX wieku. Insynuowano w nim, że rektor otrzymał paszport na wyjazd do krewnych do Wilna, ze względu na swoje układy z władzą. Wykorzystując tę sytuację, ppłk Maj opracował plan i wskazał „Orionowi” konkretnych profesorów, którzy z jednej strony byli niewygodni dla władzy, a z drugiej mogliby rzekomo utrudniać nowemu rektorowi pracę na uczelni. Na liście bezpieki znaleźli się także niepokorni klerycy.

T.w. miał ponadto doradzać Henrykowi Gulbinowiczowi, aby ten utrzymywał dobre relacje z władzami. Oba zadania „Orion” zrealizował z powodzeniem. Wszyscy wymienieni przez SB księża, zostali odsunięci od dotychczasowych obowiązków, a spotkania nadal udawało się aranżować. Pytanie tylko, czyja była w tym zasługa? Wiele wskazuje na to, że ks. Gulbinowicz dał się nabrać na grę SB. Co więcej, opowiadał Pietkiewiczowi o swoich kontaktach z Józefem Majem, co ten z kolei powtarzał funkcjonariuszowi. Wymyślona strategia mogła więc działać. Rafał Łatka pisze o tych wydarzeniach tak:

Pod wpływem „Oriona” ks. Gulbinowicz miał doprowadzić do zwolnienia z WSD dwóch wykładowców i nakłonić do rezygnacji z nauki jednego z kleryków. W tym czasie funkcjonariusze SB z Olsztyna postrzegali ks. Gulbinowicza jako osobę bardzo negatywnie oceniającą PRL i niekryjącą się ze swoją niechęcią do systemu komunistycznego. To było zapewne powodem kombinacji operacyjnej, która miała doprowadzić do osłabienia jego pozycji wśród duchowieństwa.

W kwietniu 1969 r. Gulbinowicz starał się o paszport w związku z planowanym wyjazdem do ZSRS – początkowo uzyskał odmowną decyzję, o czym poinformował współpracowników z WSD, lecz po kilku dniach władze zmieniły decyzję i udzieliły zgody na wydanie dokumentu. Funkcjonariusze SB zainspirowali napisanie anonimu „O tajemnicy rektorskiego paszportu” lub wręcz go przygotowali. Sugerowano w nim, że uzyskanie paszportu czy też zmiana decyzji odnośnie do jego wydania miały związek z „umową” zawartą „z określoną instytucją”.

Ks. Edward Pietkiewicz został zarejestrowany jako t.w. już 1953 roku. Podstawą werbunku, jak pisze Rafał Łatka, miały być materiały kompromitujące, a więc w rozumieniu ówczesnego aparatu bezpieczeństwa, związane z niemoralnym prowadzeniem się duchownego. Z akt IPN wynika, że „Orion” współpracował z SB do końca życia, czyli do 26 września 1989 roku. Najprawdopodobniej wszystkie teczki pracy operacyjnej t.w. zostały zniszczone na początku stycznia 1990 roku. Miało się tak stać, zgodnie z domniemanymi ustaleniami, jakie mieli w 1989 roku zawrzeć ustępująca władza PRL i polski kościół katolicki.

Historyk IPN w swojej publikacji negatywnie ocenia też decyzję Gulbinowicza o odsunięciu od nabożeństw i głoszenia kazań przez jawnie antykomunistycznych księży Stanisława Sosnkowskiego i Witolda Pietkuna.

Temu drugiemu w pewnym momencie biskup białostocki, próbuje nawet utrudnić otrzymanie paszportu na wyjazd do Włoch. Raz, że wiemy, że wynika to z osobistej awersji do Pietkuna (istniało podejrzenia, że to on był autorem anonimu „O tajemnicy rektorskiego paszportu”), a dwa, że sam kardynał Stefan Wyszyński oceniał jego wystąpienia jako zbyt mocne i zagrażające kościelnej strategii kooperacji z władzą. Łatka zdaje się tego nie zauważać, dopisując do wydarzenia własną tezę:

Niezależnie od motywacji, jakie powodowały biskupem, gdy podejmował te decyzje, z punktu widzenia SB wypełniał oczekiwania władz komunistycznych.

Kontekst sytuacji, zdaje się jednak mieć tutaj kluczowe znaczenie, wbrew tezie przyjętej przez autorów książki „Dialog należy kontynuować”. Dodajmy, że ów tytuł zaczerpnięty jest wprost ze słów płk Zenona Płatka, którego oskarżano m.in. o udział w zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki, czy o kooperację przy zamachu na papieża Jana Pawła II 13 maja 1981.

W dalszej części książki Rafał Łatka analizuje pierwsze rozmowy bezpieki przeprowadzane z rektorem WSD w Olsztynie. Historyk z Krakowa w wielu wywiadach twierdził, że z zapisów rozmów wynika, jakoby Henryk Gulbinowicz miał pozytywny stosunek do władz PRL. Jednocześnie w publikacji mocno łagodzi te stwierdzenia wyjaśniając:

Należy pamiętać, że większość rozmów dzielono na trzy etapy: etap wstępny, rozmowę zasadniczą i zakończenie. Rozmowa wstępna miała służyć rozładowaniu napięcia emocjonalnego rozmówcy. Funkcjonariusz starał się zatem nawiązać właściwy kontakt, poruszał więc tematy neutralne albo budzące u rozmówcy pozytywne skojarzenia. W części zasadniczej funkcjonariusz miał zrealizować założony dla danej rozmowy cel, zaś w zakończeniu stworzyć warunki do ewentualnej kontynuacji spotkań.

Wbrew więc medialnym chwytom, Łatka zdaje sobie sprawę, że raportów z rozmów, które sporządzali przecież SB-cy, nie można traktować dosłownie. Były one bowiem pisane według konkretnych schematów, które widać niemal w każdym zapisie rozmowy z duchownym. To samo zresztą (już w książce) pisze sam Rafał Łatka:

Kwestią dyskusyjną pozostaje, na ile dokładnie Maj i kolejni rozmówcy ks. Gulbinowicza odtwarzali przebieg rozmów, argumentację obu stron czy emocje, jakie miał okazywać duchowny. Jednak częściowo weryfikację rzetelności notatek możemy odnaleźć w innych źródłach. Niemal bezpośrednio po pierwszej rozmowie z ppłk. Majem ks. Gulbinowicz opowiedział o spotkaniu swojemu zaufanemu przyjacielowi, TW „Orionowi”.

Według oceny przyszłego administratora apostolskiego w Białymstoku oficer SB, z którym rozmawiał, był osobą wyważoną i kulturalną. Dodawał także, iż sam rozmową był zaskoczony i w jej trakcie zachowywał powściągliwość, gdyż nie miał pewności, czy jego rozmówca jest rzeczywiście pracownikiem MSW. W czasie rozmowy z TW „Orionem” ks. Gulbinowicz pytał, jaki zdaniem przyjaciela mógł być powód wizyty. „Orion” – w zasadzie w zgodzie w wytycznymi, które wcześniej otrzymał – sugerował, że jego zdaniem SB starała się zorientować, czy Gulbinowicz nadaje się na rządcę diecezji

Rafał Łatka w rozmowach z mediami zarzucał Henrykowi Gulbinowiczowi ambiwalentny lub wręcz przychylny stosunek do ówczesnej rzeczywistości politycznej. W książce przyznaje, że rektor WSD był oceniany przez bezpiekę, jako wrogi systemowi. Co prawda, tę postawę (zgodnie zresztą z ówczesną linią kościoła katolickiego) miał Henryk Gulbinowicz łagodzić na przestrzeni lat.

Gdy wykładał w WSD w Olsztynie, bezpieka zintensyfikowała swe działania, rozpoczynając rozpracowanie. W analizie SB z 1969 r. wspominano, że podczas pracy w Białymstoku i w początkowym okresie zatrudnienia w seminarium w Olsztynie ks. Gulbinowicz krytycznie wyrażał się o władzy oraz wskazywał na prześladowanie Kościoła w PRL.

I dalej. W udzielanych wywiadach Rafał Łatka twierdził, że Henryk Gulbinowicz był nielojalny wobec swoich przełożonych, w szczególności wobec prymasa Stefana Wyszyńskiego. Zdaniem Łatki, miał przed nim ukrywać „zażyłe” relacje z SB. Tymczasem w książce pojawiają się inne stwierdzenia, wynikające wprost z raportów bezpieki:

W stosunku do przełożonych jest lojalnym i gorliwym wykonawcą poleceń. Przez biskupów warmińskich jest oceniany jako zdolny i doświadczony pedagog oraz organizator. W działalności zewnętrznej nie demonstruje politycznie negatywnej postawy.

Znajomi Henryka Gulbinowicza również oceniają jego stosunek do zwierzchników. Twierdzą, że jako szlachcic z urodzenia i z wychowania, a także z przekonania, Gulbinowicz traktował Wyszyńskiego trochę jak „syna organisty” – słyszymy w rozmowach. Podobnie zresztą, nie zgadzał się z decyzjami późniejszego prymasa Polski, kardynała Józefa Glempa. Możemy to wyczytać w pamiętnikach zmarłego kardynała, które wciąż pozostają niedostępne i ukryte poza wrocławską kurią. – Do dziś jest tak, że biskupi diecezjalni w Polsce, sami podejmują różne decyzje i sami też prowadzą własną, często niezależną od Episkopatu politykę – mówi nam duchowny od lat związany z wrocławskim kościołem, który prosi o nieujawnianie jego danych.

„Trudno się paktuje z diabłem”

Henryk Gulbinowicz zawsze (również przez SB) był uznawany za dyplomatę i człowieka powściągliwego, który przede wszystkim na względzie ma interes kościelny. Z perspektywy roku 2020, interes ten może wydawać się sprzeczny z ideą wolności i „złej strony mocy”, za jaką dziś z punktu widzenia historycznego mamy czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Kardynał Gulbinowicz w pewnym momencie odpowiadał za kontakt Stolicy Apostolskiej z kościołami Wschodu. Ekspediował tam różnego rodzaju przesyłki. Miał za zadanie również wzmacniać katolicyzm w Związku Sowieckim. Możliwe, ale to tylko hipoteza, że mógł poprzez rozmowy, próbować chronić tę gałąź swojej działalności. Pamiętajmy, że z tym rządem trzeba było rozmawiać, bo był to rząd oficjalny, a z diabłem bardzo trudno się paktuje – mówi profesor Suleja.

O tym zresztą pisze też sam Łatka w najnowszej publikacji, przemilczając te „drobne” niuanse w udzielanych wcześniej wywiadach.

Tak więc postawa przyjmowana w czasie spotkań z funkcjonariuszami SB nie była wyjątkowa. Można jednocześnie przyjąć, że bp Gulbinowicz sądził, że poprzez kontakty z bezpieką będzie w stanie uzyskać korzyści dla Kościoła, przede wszystkim w sferze budownictwa sakralnego. Niewątpliwie bowiem budowę najbardziej potrzebnych obiektów czy remont wymagających tego budynków kościelnych uznawał za priorytety w swej działalności.

Oczywiście nie wiemy, czy ks. Gulbinowicz w ten sposób odbierał sytuację, w której się znalazł. Warto jednak podkreślić, że już w czasie wstępnej fazy rozmowy [red. z ppłk Józefem Majem] usiłował ją wykorzystać na korzyść Kościoła, zwracając uwagę na problemy na styku rektora z władzami.

Warto jednocześnie zwrócić uwagę, że poza dość ogólnymi stwierdzeniami bp Gulbinowicz starał się nie podawać żadnych konkretów dotyczących planowanych działań Kościoła czy odnoszących się do postaw poszczególnych duchownych.

Łatwo więc rozumieć, że ówczesnym priorytetem działania kościoła, jeszcze w czasie przed powstaniem masowego ruchu o nazwie „Solidarność”, nie była wolność dla ciemiężonego społeczeństwa. Celem było istnienie. Hierarchowie zdawali sobie sprawę, że kościół może być zniszczony jednym pociągnięciem długopisu. Zwłaszcza, że jego struktury nie były ani mocne, ani stabilne niedługo po II wojnie światowej.

Nawet prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu było daleko do jawnej antykomunistycznej postawy, jaką przyjął choćby węgierski kardynał i prymas József Mindszenty. Za otwarte sprzeciwienie się władzom, został aresztowany, a po zwolnieniu z więzienia, musiał ukrywać się w Ambasadzie USA w Budapeszcie przez kolejne 15 lat. Kiedy opuścił ją w 1971 roku, wyjechał z rodzinnego kraju i już nigdy do niego nie wrócił, a katolicka struktura chwiała się przez to w posadach.

Polscy hierarchowie, zapewne znali to doświadczenie i mogli czerpać z niego naukę. Jednocześnie sam autor książki zauważa, że ugodowość Henryka Gulbinowicza, nawet w najbardziej przez niego krytykowanym okresie olsztyńsko-białostockim, była pozorna:

Trudno zarazem w pełni poważnie traktować deklaracje bp. Gulbinowicza lojalności wobec PRL. Rzeczywiście obrał drogę legalistycznego podejścia do spraw budów i remontów obiektów kościelnych, ale jednocześnie w swoim środowisku pozwalał sobie na daleko idącą krytykę państwa komunistycznego. Stało się to zresztą pretekstem do próby zdyscyplinowania go przez Maja, który wykazał w czasie rozmowy z sierpnia 1972 r., że mimo deklarowanej w czasie spotkań ugodowości i akceptacji systemu, w istocie zajmuje stanowisko, które z punktu widzenia władz było negatywne.

Sekret przy otwartym oknie

W wywiadach sprzed publikacji książki nt. rozmów Henryka Gulbinowicza z SB, Rafał Łatka podkreślał, że spotkania z funkcjonariuszami były trzymane przez duchownego w ścisłej tajemnicy, z zachowaniem wszelkich reguł konspiracji. Trudno jednak interpretować dokumenty SB w taki sposób, skoro przy spotkaniu Gulbinowicza z zasadniczym twórcą IV wydziału ds. walki z kościołem katolickim, generałem Konradem Straszewskim, do stołu podaje zakonnica.

Na inne spotkania wozi go ksiądz. Rafał Łatka jego personalia podaje tylko w przypisie. Był to obecny biskup polowy Wojska Polskiego Sławoj Leszek Głódź. Jego rozpracowywania także podejmuje się bezpieka.

We Wrocławiu natomiast, kiedy do kurii na „tajne” spotkania przychodzi płk Czesław Wiejak, zakonnica na furcie jest ostrzeżona, że stawi się człowiek, który nie poda swoich danych. Logicznym wydaje się, że za mury kurii nie trafiali nader często ludzie, których nie dało się zidentyfikować. Można więc się domyślać, że był to swojego rodzaju umówiony sygnał.

Wątpliwości Rafała Łatki i wielu dziennikarzy, którzy na podstawie jego słów formułowali artykuły, budzi wizyta Henryka Gulbinowicza w Warszawie i spotkanie z generałem Straszewskim, tuż przed wizytą w kurii przy Miodowej. Nie mniej jednak, biskup Gulbinowicz wiele razy próbował uniknąć tego wyjazdu.

Trzeba wszak pamiętać, że jakby tego faktu nie interpretować, to późniejszy kardynał został mianowany na diecezję wrocławską z poparciem ówczesnych władz. Rafał Łatka czyni z tego zarzut, twierdząc że Gulbinowicz był dopiero 9. w kolejności duchownym, zaproponowanym na to stanowisko przez prymasa Wyszyńskiego.

Ale to właśnie pozornie ugodowa polityka prowadzona przez Henryka Gulbinowicza sprawiła, że diecezja wrocławska wreszcie została obsadzona. Okres „bezkrólewia” trwał dwa lata po śmierci kardynała Bolesława Kominka.

Obowiązujący wtedy system był taki, że Wyszyński musiał zaproponować za każdym razem kandydatów na dane stanowisko. Następnie władze spośród nich wskazywały tego, którego uznawały za najbardziej dla nich dogodnego – wyjaśnia nasz rozmówca z IPN.

A komuniści mieli nadzieję na pozyskanie do współpracy Henryka Gulbinowicza od wielu lat. Ppłk Józef Maj zarejestrował go nawet jako kandydata na tajnego współpracownika, dzięki czemu, ledwie piśmienny do niedawna człowiek pochodzący z Buska Zdroju, szybko piął się po szczeblach SB-ckiej kariery. Z kim do czynienia miał wykształcony i pochodzący ze szlacheckiej rodziny Gulbinowicz, najlepiej zobaczyć tutaj:

Kapelusz dla Gulbinowicza za wizytę Jana Pawła II?

W wywiadach Rafał Łatka podkreślał również wielokrotnie, że kontakty duchownego z SB miały wpływ na jego późniejsze awanse. Najpierw na sakrę biskupią, a później kapelusz kardynalski. Wiemy jednak z dokumentów pozostawionych przez Wydział IV, że bezpieka dużo wcześniej posiadała wiedzę o jego potencjalnej i przewidywanej nominacji na diecezję białostocką w 1970 roku, a później wrocławską w 1976. Te informacje starała się wykorzystać dla własnych celów. Stosowano więc technikę manipulacyjną „życzymy panu awansu”, by niedługo później przyznać „mam nadzieję, że wie pan czyja to jest zasługa”. Rafał Łatka stawia natomiast inną hipotezę:

Kierownictwu Departamentu IV niewątpliwie bardzo zależało na doprowadzeniu do spotkania Straszewskiego z bp. Gulbinowiczem. Można postawić hipotezę, biorąc pod uwagę koincydencję czasową i późniejsze wydarzenia, że tematem spotkania mogła być kwestia warunków, na jakich władza komunistyczna wyraziłaby zgodę na nominację hierarchy na metropolitę wrocławskiego. Można też postawić hipotezę, że dla władz ta kandydatura była do zaakceptowania, a spotkania miały na celu wypracowanie nowej pozycji do kontynuowania dialogu już po objęciu przez Gulbinowicza archidiecezji wrocławskiej.

Podobną hipotezę stawia Rafał Łatka, kiedy pisze o wpływie władz PRL na nominację kardynalską dla Henryka Gulbinowicza w 1985 roku. Należy jednak pamiętać, że bezpieka dobrze wiedziała, między innymi na podstawie donosów t.w. „Docenta”, także będącego – podobnie jak t.w. „Orion” – w bliskich relacjach z Gulbinowiczem, że hierarcha jest przygotowywany przez papieża do objęcia funkcji kościelnego dyplomaty we Wrocławiu. – Nie było to żadną tajemnicą – mówi wieloletni współpracownik zmarłego 16 listopada 2020 roku metropolity wrocławskiego, emerytowany biskup Adam Dyczkowski.

Diecezja wrocławska, jako bardzo ważna dla Kościoła, była od zawsze połączona z kapeluszem kardynalskim. Było więc jedynie kwestią czasu, aby ksiądz Gulbinowicz ją otrzymał – wyjaśnia bp Adam Dyczkowski.

Kiedy dotarł do Wrocławia, od razu zaczął dialog z Ukraińcami, z prawosławnymi i z Niemcami. Nie wspomnę już o wspieraniu działań „Solidarności”, bo to przecież fakt niepodważalny. To bardzo musiało władzę denerwować, bo robił wszystko zupełnie na odwrót niż oni oczekiwali. Myślę, że gdyby kardynał miał jakiekolwiek kontakty z UB, to byśmy o tym w taki czy inny sposób się dowiedzieli. Tego typu zarzutów mu nikt nigdy we Wrocławiu nie stawiał – kwituje bp Dyczkowski.

Mając te fakty na względzie, SB jeszcze przed nominacją arcybiskupa przez papieża Jana Pawła II do godności kardynalskiej, przygotowała (podobnie jak w momencie obejmowania sakry biskupiej w Białymstoku i we Wrocławiu) specjalną kombinację operacyjną.

To termin często używany przez bezpiekę i bardzo ścisły. Kombinacja operacyjna miała swoje określone cele, sposoby realizacji i przewidywane efekty. Była także szczegółowo uzgadniana przez danego oficera z przełożonymi.

Nie inaczej było w tym przypadku. SB zaplanowała kombinację w ramach akcji operacyjnej „Zorza”. Jej celem było stworzenie wrażenia, że władza ma istotny wpływ na uzyskanie kapelusza kardynalskiego przez Henryka Gulbinowicza. Sposobem realizacji miało być rozsiewanie tego typu plotek wśród duchowieństwa i bliskich współpracowników metropolity wrocławskiego. Użyto do tego m.in. wspomnianego już t.w. „Docenta”. Wiemy, że owa osoba nadal żyje, ale na razie wciąż nie udało się ustalić kim jest. Nadrzędnym efektem, jaki chciało uzyskać SB, było wyciszenie buntowniczych postaw zdelegalizowanej „Solidarności” podczas wizyty papieża Jana Pawła II we Wrocławiu w 1983 roku.

Powtórzmy to 100 razy

Jak mówi nam osoba blisko związana z kościołem we Włoszech, po Watykanie krąży plotka, że władze PRL miały postawić warunek Stolicy Apostolskiej. Jan Paweł II będzie mógł przyjechać do Polski, ale tylko wtedy, jeśli Henryk Gulbinowicz zostanie kardynałem. Jednym z powodów powstania tej plotki, był m.in. artykuł z polskiego wydania Gazety Wyborczej.

Ta relacja mogłaby być wiarygodna, ale problem polega na tym, że media cytując się na wzajem, wpadły w pewien zamknięty krąg powtórzeń.

Podobnie było w przypadku listu Nuncjusza Apostolskiego w Polsce z 6 listopada 2020 roku. Nuncjusz wydał lakoniczny komunikat, z którego niewiele wynikało. Po Watykanie w tym samym czasie rozesłany został też oficjalny, wewnętrzny komunikat o następującej treści:

In seguito ad un’indagine la Santa Sede ha deciso di sottoporre il cardinale Gulbinowicz a provvedimenti per aver compiuto atti di abuso su minori e altri reati.

W wolnym tłumaczeniu mowa o tym, że w następstwie śledztwa Stolicy Apostolskiej, postanowiono poddać kardynała Henryka Gulbinowicza karze za popełnienie aktów znęcania się nad nieletnimi i innych przestępstw. W tym krótkim komunikacie ani też w piśmie Nuncjusza Apostolskiego nie ma mowy o oskarżeniach związanych ze współpracą z SB. Możliwe, że istnieją jeszcze jakieś dowody, których dotychczas nie ujawniono, ale nie mamy gwarancji, że kiedykolwiek to nastąpi. Warto więc zauważyć, jaki następuje dalszy ciąg niefortunnych zdarzeń.

Polskie media po publikacji pobieżnej i lakonicznej decyzji Watykanu szaleją. Na łamach portali, w radiach i w telewizjach pojawiają się najróżniejsze tytuły. TVP Info podaje: Wyrok Watykanu na kard. Gulbinowicza. Surowe zakazy. RMFM: Nuncjatura Apostolska: Kard. Henryk Gulbinowicz ma zakaz używania insygniów. Gazeta Wyborcza: Kard. Gulbinowicz surowo ukarany przez Watykan. To odpowiedź na oskarżenia o molestowanie i ukrywanie pedofilów. TVN24: Kardynał Gulbinowicz z zakazem uczestnictwa w celebracjach i używania insygniów. Komunikat nuncjatury. W Onet.pl tryumfuje Rafał Łatka, nieskromnie zauważając, że powodem tak szybkiej decyzji papieża Franciszka jest zbliżająca się publikacja jego książki: Historyk IPN komentuje ukaranie kard. Gulbinowicza. „Ten zbieg terminów nie jest przypadkowy„.

Wciąż nie było jeszcze żadnych doniesień o tym, że wymierzona kara, w jakikolwiek sposób dotyczy domniemanej współpracy kardynała z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa. Aż do momentu, kiedy artykuł publikuje watykański dziennik L’Osservatore Romano. Materiał ukazuje się dzień po komunikacje Nuncjusza Apostolskiego w Polsce, ale wtedy jeszcze do naszego kraju nie dociera. Dopiero 9 listopada cytuje go portal Interia.pl: WIEMY, ZA CO DOKŁADNIE ZOSTAŁ UKARANY KARD. HENRYK GULBINOWICZ. Niedługo później o sprawie pisze portal Oko.press: Za co Watykan skazał kard. Gulbinowicza? Molestowanie, czyny pedofilskie, współpraca z SB. W ślad za nimi idą niemal wszystkie liczące się i mniej liczące się tytuły w Polsce, które piszą o sprawie.

Jak udało nam się ustalić, dzięki rozmowom z włoskimi dziennikarzami, autorzy tekstu w dzienniku L’Osservatore Romano, swój artykuł oparli najprawdopodobniej na doniesieniach mediów z Polski, w tym na wywiadach, jakich udzielał wcześniej Rafał Łatka z IPN. I tak za L’Osservatore Romano mocnego komentarza udziela wreszcie rzecznik prasowy wrocławskiej kurii ks. Rafał Kowalski, którego cytuje m.in. Polska Agencja Prasowa, a za nią reszta Polski.

Archaiczną i mało zaawansowaną metodą CRTL+C i CRTL+V zadziałała medialna machina i kardynał Gulbinowicz z legendy „Solidarności” i hierarchy, „co się komunistom nie kłaniał”, stał się najpierw kryjącym pedofilię, później gdzieniegdzie pedofilem, a więc i dla niektórych mediów gejem, co powiązano niechybnie z teczkami SB, o których mówił przecież od dawna Rafał Łatka. Mało kto zauważył, że oskarżeniom o pedofilię zaprzeczał sam zainteresowany, czyli Karol Chum, który w 2019 roku oskarżył publicznie kardynała o molestowanie seksualne w styczniu 1990 roku.

Gej = pedofil. Chum zaprzecza

Jako kleryk Niższego Seminarium Duchownego w Legnicy miał ukończone 16 lat. – W świetle polskiego prawa Gulbinowicz nie był pedofilem i za takiego ja również go nie uważam, ale inną sprawą jest to, że miałem wtedy 16 lat. Byłem więc nieletni. Nie wierzę, że Gulbinowicz mógł być osobą, która wykorzystałaby młodsze, 10, 12-letnie dzieci. To nie był ten typ. Sądzę nawet, że ja byłem jakimś przypadkiem. Kwestią chwili.

Co również wydaje się ważne, sprawa Henryka Gulbinowicza nie była rozpatrywana przez Watykan w ramach prawa świeckiego, a jedynie prawa kanonicznego. Jak wyjaśnia ks. Rafał Kowalski z wrocławskiej kurii pedofilią w kościele, zgodnie z prawem kanoniczym, nazywa się wszelki stosunek seksualny z osobą do 18 roku życia. – Ten przepis zmienił zresztą w 2001 roku papież Jan Paweł II. Wcześniej czynem pedofilskim były akty z osobami poniżej 16 lat. To więc Jan Paweł II zaostrzył prawo w tym względzie.

Papież Franciszek poszedł jeszcze dalej. Dodał do definicję osoby bezradnej, czyli bez cezury wieku, np. upośledzonej umysłowo lub też podległej danemu duchownemu służbowo – dodaje ks. Rafał Kowalski.

Nie wiemy według jakich przepisów sądzony był kardynał Gulbinowicz, ale wiemy, że prawo kanoniczne, podobnie jak świeckie, nie działa wstecz. Przewiny kardynała powinny być więc rozpatrywane zgodnie z przepisami obowiązującymi w 1990 roku.

Nie mniej po komunikacie Nuncjusza Apostolskiego, wszyscy, którzy dotychczas stali murem za kardynałem, a także i ci, którzy mu wiele zawdzięczali, zapadli się pod ziemię. Na pierwszych stronach gazet za to, zaczęli pojawiać się częściej, wspomniany i omawiany historyk z Krakowa oraz cytowany wyżej Karol Chum. Relacja Karola Chuma (wł. Przemysława Kowalczyka), została uznana najprawdopodobniej przez kościół oraz na pewno przez opinię publiczną za prawdziwą.

Karol Chum po raz pierwszy dał się poznać szerzej dzięki mediom społecznościowym. Niedługo po publikacji filmu braci Siekielskich pt. „Tylko nie mów nikomu” nt. pedofilii w polskim kościele katolickim, 46-letni dziś mężczyzna ujawnił, że 30 lat temu molestował go Henryk Gulbinowicz. Jego opowieść została uznana za wiarygodną, między innymi dlatego, że dokładnie opisał układ prywatnych pomieszczeń, w których 6 stycznia 1990 roku rezydował kardynał. Opis tego co się wtedy miało wydarzyć wstrząsnął opinią publiczną.

– Przyjechałem do jego rezydencji wysłany przez ojca Józefa Szańcę z Niższego Seminarium Duchownego w Legnicy. Dotarłem do Wrocławia późnym wieczorem i miałem odebrać pocztę, aby zawieźć ją do Legnicy – opowiada dla KolorowePtaki.com Karol Chum.

– W pewnym momencie przyszedł do mnie kardynał Gulbinowicz. Byłem pod wielkim wrażeniem, że spotykam się z kimś takim. Nie spodziewałem się wtedy, że to co się wydarzy za chwilę, będzie ze mną przez kolejne 30 lat. Kardynał położył mi rękę na udzie. Wsunął palec pod majtki, a pozostałymi masował przyrodzenie. Nie sądzę, że przyszedł do mnie z takim planem i założeniem. Myślę, że była to kwestia chwili. Jakiegoś nagłego impulsu. Wszystko trwało jakieś dwie, trzy, może cztery minuty. Potem chyba zauważył mój strach i przestał.

Z mojej wiedzy, a pracuję w kurii we Wrocławiu od 8 lat, ani przed, ani po Karolu Chumie nikt nie zgłosił się do nas z podobnymi oskarżeniami. Mogło się tak zdarzyć, bo byliśmy przecież otwarci na wyjaśnienia – przekonuje ks. Rafał Kowalski.

Nie mamy zamiaru zamiatać tych spraw pod dywan. Przyjęliśmy zgłoszenie i zgodnie z prawem kościelnym, przekazaliśmy je do Watykanu, bo tylko papież może badać sprawy związane z kardynałami. W naszych dokumentach nie ma żadnego śladu, by wcześniej i obecnie, pojawiały się jakiekolwiek inne skargi na Henryka Gulbinowicza, czy to od osób nieletnich, czy też dorosłych. Takiej korespondencji ze Stolicą Apostolską nie ma – mówi rzecznik wrocławskiej kurii.

Miłość na „pikietach”

Nie bez znaczenia w odbiorze całokształtu sprawy, wydają się być zbierane latami przez Służbę Bezpieczeństwa haki i donosy tajnych współpracowników, które miały na celu skompromitowanie hierarchy. Znajdują się one wśród dokumentów, które przetrwały w opisywanej przez Rafała Łatkę z IPN teczce o numerze 1056.

Jednym z najlepszych „argumentów”, jakie SB mogła posiadać, by prowadzić rozmowy z duchownymi lub ich werbować, były materiały kompromitujące. Rzecz jasna dotyczące życia seksualnego, jeśli były plotki na istnienie takowego.

Homoseksualizm w tamtych czasach był uznawany za coś wyjątkowo gorszącego. Ktoś, kogo przyłapano na takim procederze, był skompromitowany i nigdy nie mógłby otrzymać żadnego wyższego stanowiska w Kościele. Na pewno taka osoba nie zostałaby rektorem seminarium, a już tym bardziej biskupem, czy wreszcie kardynałem. Najwyżej proboszczem, w jakiejś niewielkiej parafii. O tym, że kardynał Gulbinowicz miał takie skłonności nigdy nie słyszałem. Gdyby tak było, to na pewno bym o tym wiedział. Takich rzeczy nie da się ukryć wewnątrz Kościoła – twierdzi bp Adam Dyczkowski.

Nic więc dziwnego, że niemal od samego początku rozpracowywania Henryka Gulbinowicza, to właśnie takich „argumentów” szukała bezpieka. SB pierwsze doniesienie w tej sprawie odbiera 2 sierpnia 1962 roku. Donosi tajny współpracownik Jacek Ż. ps. „Rp”. Nie chce jednak ujawniać wiele, ale przyciśnięty przez funkcjonariusza ocenia, że ks. Gulbinowicz jest człowiekiem zepsutym, o czym miał się przekonać na własnej skórze. Skąd o tym wie t.w. Rp? Nie jest to do końca jasne, bo SB-ek sam wyciąga wnioski i przyznaje, że trudno t.w. posądzić o homoseksualizm.

Różnych prób potwierdzenia tego donosu, na przestrzeni kolejnych kilkunastu lat było dużo. Jeden z t.w. twierdzi nawet, że Henryk Gulbinowicz wyznał mu miłość. Dowodów na te żarliwe uczucia jednak brak.

Wiele raportów było przekazywanych bezpośrednio do I sekretarza KC PZPR. Sprawa była więc priorytetowa, ale większość sporządzanych notatek kończyła się wnioskiem, że informację trzeba potwierdzić, a rozpracowywanie kontynuować. Jak wynika z dokumentów, pod koniec lat 70. sprawa umilkła. Również i Rafał Łatka nie poświęca temu wątkowi dużo uwagi w książce.

Podczas posługi biskupiej we Wrocławiu, SB zdaje się niemal całkowicie zapomnieć o tej kwestii. Homoseksualizm księdza Gulbinowicza pozostaje tematem tabu.

Duchowni: Kania, Tyrawa i Janiak

Kierowane wobec Gulbinowicza zarzuty o charakterze seksualnym, mogą uwiarygadniać domniemane, ale też i udowodnione występki osób z bardzo bliskiego otoczenia kardynała. Mowa o biskupie Janie Tyrawie z Bydgoszczy oraz o byłym biskupie kaliskim Edwardzie Janiaku.

Obaj oskarżani są o krycie pedofilii. Koronnym dowodem jest sprawa wyjątkowego zwyrodnialca, byłego księdza Pawła Kani. Jak możemy zaobserwować, Jan Tyrawa przez wiele lat piął się po szczeblach kościelnej kariery, pod zwierzchnictwem Henryka Gulbinowicza. Pod koniec lat 80. został biskupem pomocniczym archidiecezji wrocławskiej, a w 2004 roku Jan Paweł II mianował go biskupem diecezjalnym bydgoskim. Żył spokojnie aż do 2019 roku, kiedy bracia Sekielscy wypomnieli mu w filmie, że decydował o przenosinach z parafii do parafii, skazanego za brutalne przestępstwa pedofilskie, wspomnianego Pawła Kani.

Żądano ustąpienia Tyrawy ze stanowiska, ale do dziś go nie stracił. Kurie w Bydgoszczy i we Wrocławiu musiały jedynie zapłacić 300 tysięcy złotych zadośćuczynienia wykorzystanemu seksualnie ministrantowi. Obie od wyroku się odwołały i nie chciały zapłacić nic mężczyźnie, ale ostatecznie sąd je do tego zobowiązał w precedensowym wyroku. Władze kościelne rozważają jednak wystąpienie z wnioskiem o kasację do Sądu Najwyższego. Tak mają im doradzać prawnicy.

To w sprawie Pawła Kani po raz pierwszy oberwało się emerytowanemu wówczas już kardynałowi Henrykowi Gulbinowiczowi. Poręczył on w 2005 roku za Pawła Kanię przed sądem i ten mógł dzięki temu wyjść zza krat po 48 godzinach. Zatrzymano go wtedy, bo proponował po 100 złotych za seks trzem młodym chłopcom.

Paweł Kania o dziwo, nie dość, że nie trafił wówczas do więzienia, to nadal był też aktywnym księdzem. Decyzją Edwarda Janiaka został przeniesiony z Wrocławia do Bydgoszczy. W międzyczasie pracował m.in. w Miliczu i Oławie na Dolnym Śląsku. Zawsze wśród dzieci i młodzieży. Warto dodać, że inicjatorem tego pomysłu był właśnie Janiak i na podstawie jego rekomendacji, Kania poprosił zwierzchników o przydzielenie go do innej parafii. O tym fakcie dowiadujemy się z filmu Sekielskich „Zabawa w chowanego”.

W 2010 roku Kania został skazany po raz pierwszy na nieco ponad rok więzienia, ale nadal był księdzem. Wyrok dotyczył posiadania dziecięcej pornografii. Pięć lat później sąd skazał go ponownie, ale już na 7 lat więzienia. Tym razem za gwałty i molestowanie nieletnich. Ze stanu duchownego wydalono go dopiero w 2019 roku. Po filmie braci Sekielskich.

Kolejną ciemną postacią w biografii Henryka Gulbinowicza jest wspomniany już wyżej, były biskup diecezjalny kaliski Edward Janiak. W przeciwieństwie do Jana Trawy, Janiak zrezygnował z pełnienia funkcji biskupa, po pojawieniu się oskarżeń o krycie pedofilii. Nie chciał jednak tego robić i dopiero decyzje Watykanu wymusiły na nim ten krok.

Edward Janiak uczył się na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu, gdzie w 1983 uzyskał licencjat z teologii moralnej, a wcześniej tytuł magistra teologii. Na Papieskim Uniwersytecie św. Tomasza z Akwinu w Rzymie obronił doktorat z rzeczonej teologii moralnej i wykładał ją później wiele lat we Wrocławiu.

Święcenia biskupie otrzymał od kardynała Henryka Gulbinowicza, w obecności m.in. biskupa Sławoja Leszka Głodzia. Dawnego kierowcy Henryka Gulbinowicza, o którym pisaliśmy wcześniej. Rozwijał swoją kościelną karierę i w 2012 roku, objął diecezję kaliską w rąk papieża Benedykta XVI.

Podczas pełnienia tej funkcji miał m.in. tolerować homoseksualne skłonności kleryków i księży, a także nie reagować na zgłoszenia dotyczące pedofilii wśród duchownych. Zanim jednak kolejny papież Franciszek zakończył dochodzenie, Janiak ustąpił ze stanowiska. Otwarcie jednak protestował przeciwko oskarżeniom.

W powyższym liście biskup Edward Janiak podważa m.in. potrzebę powołania do życia kościelnej Fundacji św. Józefa, która ma za zadanie wspierać seksualne ofiary duchownych. Co ciekawe, to właśnie darowiznę na tę fundację miał przekazać przed śmiercią kardynał Henryk Gulbinowicz. W jego imieniu ma to teraz zrobić wrocławska kuria.

Jak mówi nam jeden ze starszych księży związany z diecezją wrocławską, jego zdaniem Jan Tyrawa oberwał w tej sprawie rykoszetem. – Tyrawy na biskupa nie chciał nawet sam Gulbinowicz. Zrobiono to trochę wbrew jego woli. Z Janiakiem było inaczej. Dobrze się jego kariera rozwijała, aż do filmu. Tam wyszło, że to Janiak spotykał się z Kanią.

To Janiak wpadł na pomysł z przenosinami. To Janiak wreszcie podpisywał dokumenty. Media o tym nie piszą, ale proszę zauważyć, że jak odszedł na emeryturę, to w Kaliszu zamknięto seminarium i kleryków przeniesiono do Poznania. To bardzo dziwna sytuacja. To znaczy, że system, może nawet i trochę mafijny, czy homoseksualny, jaki stworzył tam Janiak na przestrzeni lat, był tak rozbudowany, że seminarium nie mogło dłużej istnieć – mówi nam w zaufaniu duchowny dobrze znający sprawę.

Po Tyrawie i Janiaku, zdaje się, że przyszedł czas na rozliczenie przewin Henryka Gulbinowicza. Trudno jednak założyć, tak jak zrobił to Rafał Łatka, że jego publikacja miała jakikolwiek wpływ na decyzję Watykanu.

Zdecydowanie łatwiej uwierzyć w wersję, która od lat krążyła, jako żartobliwa anegdota po kurialnych pokojach. Były metropolita wrocławski Marian Gołębiewski, zwykł ponoć słyszeć pytania: „co słychać u naszej hrabianki?”.

Podejrzenia o skłonności homoseksualne kardynała były od dawna tematem anegdot i opowieści. Niektórzy mówili o tym w zaciszu korytarzy, inni z tego drwili. Kardynała określano też jako geja nieaktywnego, ale ze skłonnością do masturbacji. Inni z kolei szybko ucinali temat, twierdząc, że nie chcą zaglądać kardynałowi do łóżka. Wrocławscy dziennikarze opowiadali sobie historie o niejednoznacznych gestach starego hierarchy. Czasem o lekko zastanawiającym dotyku, czy niezręcznej bliskości albo o jego obscenicznych żartach. Byli i tacy, którzy w ogóle nie chcieli do niego chodzić na wywiady. Nie wiadomo, jaki wpływ miała na to niosąca się od lat plotka, a jaki faktyczne doświadczenia.

Jest taka historia – ciągnie nasz rozmówca w koloratce – z profesorskiej rady pedagogicznej. Tam omawiało się różne sprawy kleryków, którzy mieli zostać dopuszczeni do święceń kapłańskich. Jeden z nich, tak się mówiło, że ma skłonności homoseksualne. Wtedy Gulbinowicz się obruszył i zapytał skąd jest ten młody mężczyzna. Kiedy dowiedział się, że mieszkał na wsi stwierdził: „to nie możliwe, żeby chłopak ze wsi był homoseksualistą. To domena miast i raczej przypadłość szlachecka”.

Tego typu historii do opinii publicznej dociera jednak niewiele. Nawet po tym, gdy Karol Chum, w 1996 roku opowiada swoją historię dziennikarzowi niszowej, gejowskiej gazety. Najwidoczniej nikt nie potraktował poważnie doniesień 22-letniego wówczas homoseksualisty.

Historia padła na podatny grunt dopiero w 2019 roku. Szybkie, jak na kościół dochodzenie miało zakończyć sprawę raz na zawsze. Nuncjusz wydał wyrok, Henryk Gulbinowicz zmarł. Teraz osądzi go Bóg – jak zwykł mawiać Chum.

T.w. „Ojciec” i jego paszport

Jest jeszcze jeden wątek tej historii, o którym dotychczas nie donosiły żadne media. Jak mogliśmy przeczytać kilka akapitów wyżej, Karola Chuma, a właściwie Przemka Kowalczyka, do wrocławskiej kurii wysłał rektor Niższego Seminarium w Legnicy ojciec Józef Szańca. To duchowny cieszący się dotychczas bardzo dobrą opinią.

Jak udało nam się ustalić, ksiądz Józef Szańca w 1987 roku zostaje zgłoszony do ewidencji SB, jako tajny współpracownik. Kpt. Mieczysław Bamburowicz ze Złotoryi nadaje mu pseudonim „Ojciec”.

Paszport mógł być w owych czasach jednym z podstawowych argumentów sprzyjających werbunkowi. Taki właśnie powód pojawia się w aktach SB, opisujących spotkania Józefa Szańcy z bezpieką.

Kpt. Mieczysław Bamburowicz rezygnuje jednak z podpisania oficjalnego zobowiązania do współpracy z obawy, że mógłby tym zniechęcić duchownego. Nadano mu wówczas numer rejestracyjny 797 i od tej pory w kolejnych dokumentach określano już jako t.w.

Teczka pracy t.w. nie zachowała się do naszych czasów i została zniszczona w 1990 roku przez Bamburowicza. Zniszczenie dokumentacji pracy t.w. nastąpiło niedługo po tym, jak Józef Szańca wysłał Karola Chuma do rezydencji Henryka Gulbinowicza. Nie ma dowodów, które mogłyby wskazywać na to, że to SB miała inspirować tę decyzję.

Zaraz po ujawnieniu przez Chuma molestowania seksualnego sprzed 30 lat, do kurii we Wrocławiu zaczęło spływać wiele informacji nt. Szańcy. Nasze informacje potwierdza ks. Rafał Kowalski. – Rzeczywiście tuż po tym, jak dotarła do nas informacja nt. Przemysława Kowalczyka, do kurii rozdzwoniły się telefony. Uznaliśmy to za wątek poboczny i nieistotny w sprawie, ale przyznaję, że dzwonili i pisali do nas ludzie, którzy chcieli zaświadczać za ojcem Józefem Szańcą. Byli gotowi zeznawać na jego korzyść, twierdząc, że jest dobrym człowiekiem i wręcz niemal świętym. Podziękowaliśmy za te opinie i nie podjęliśmy żadnych działań, bo ta sprawa nas nie interesowała.

Henryk Gulbinowicz oczami księży

Trudno z tej całej historii wyciągać jednoznaczne wnioski. Tym bardziej, że odchodzi ona i zaciera się powoli wraz z kolejnymi zaangażowanymi w nią osobami. Żywe jednak wciąż pozostają plotki krążące po wrocławskich kościołach.

Gulbinowicz to nie był typ uwodziciela. Był raczej wycofany i trochę obsceniczny. Jeżeli sobie na coś pozwolił, to na typowy, czasem paskudny żart w jego stylu. Prędzej dzisiaj zarzuciłbym mu mobbing, niż inne rzeczy. Pamiętam, jak podczas jednej z mszy była procesja. Uroczysta. A Henryk w pewnym momencie mówi na cały głos o jednym z wiernych: patrz, jaki on gruby! Zdarzało mu się też publicznie nazwać kogoś np. głupim – opowiada nam starszy ksiądz znający kardynała Gulbinowicza.

Wśród księży panowała też opinia, że we wrocławskiej kurii karierę mogą zrobić tylko „ladni chłopcy”. – Wysocy, z czarnymi włosami, postawni, elegancko ubrani. Wie pan, koszulka, spinki i te sprawy. Wtedy otwierały się przed nimi drzwi do wyjazdów, studiów zagranicznych. Podobny typ wybierał sobie dla swoich kierowców. Dziwnie się w sumie złożyło, że wielu z nich stawało się bliskimi współpracownikami. Wszyscy wpisywali się w ten sam stereotyp „ladnego księdza”. Wiem, że jeden całkowicie odszedł z kapłaństwa, ale większość jest teraz na posłudze za granicą. W ich miejsce pojawiali się kolejni, młodsi. Nie widziałbym w tym jeszcze aż takiego problemu, gdyby nie to, że ci kolejni, tak jak Janiak, wybierali się sobie kolejnych „ladnych chłopców”. I kolejnych, i kolejnych…

Piotr Kaszuwara

Dziennikarz. Od wielu lat współpracownik wielu polskich redakcji. Między innymi Polskiego Radia we Wrocławiu, Programu 1, 2 oraz 3 Polskiego Radia, Money.pl, Polsat News i Onet.pl,.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *