Białoruska rewolucja i jej twarze [ROZMOWY]

Rewolucja na Białorusi
fot. Agnieszka Kaniewska, Warszawa 2020

Każda rewolucja ma przynajmniej dwie twarze – społeczną i polityczną. Społeczna to ta, w której widzimy ludzi wychodzących na ulicę. Polityczny charakter z kolei, możemy zobaczyć w gabinetach, gdzie zapadają decyzje co będzie dalej. Społeczna twarz rewolucji jest utkana z historii pojedynczych osób, które zdecydowały się powiedzieć „nie”.

  • Lizawieta: W pewnym momencie zobaczyliśmy rozbłyski na niebie, myślałam, że są to fajerwerki. Nagle między nami wybuchł granat. Nie wiedziałam, co się dzieje, nie czułam nawet, że mam poparzone nogi.
  • Jewa: Ja i mój mąż jeszcze tej samej nocy pojechaliśmy do Mińska. Do miasta do godziny 3.00 nad ranem nie można było wjechać samochodem. Ludzie musieli iść pieszo, żeby dostać się gdziekolwiek. Niestety nie chciano nas wpuścić do szpitala. Dowiedzieliśmy się, że nie możemy wejść, ponieważ w szpitalu trwają przesłuchania tych osób.
  • Jewa: Nadal jestem zatrudniona w szkole, ale do dyrektorki codziennie przychodzi ktoś, aby przekonać ją żeby mnie zwolniła. Ona jednak, tak jak i my wierzy, że za chwilę to wszystko się skończy.

Coraz wyraźniejszy głos w sprawie protestów na Białorusi zabiera Unia Europejska. Wczoraj Parlament Europejski zawrócił się z odezwą do władz kraju rządzonego przez Aleksandra Łukaszenkę o przeprowadzenie śledztwa ws. zabójstwa Romana Bondarenki.

Roman Bondarenko by 31-letnim nauczycielem plastyki. Został brutalnie pobity wieczorem 11 listopada, przez grupę ubranych po cywilnemu mężczyzn w maskach. Mieli oni mieć bliskie powiązania z reżimem – czytamy w komunikacie unijnym. Bondarenka trafił do aresztu, gdzie nadal był bity. Zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Co działo się jednak na Białorusi dotychczas? Co doprowadziło do takiej eskalacji protestów? Dlaczego na Białorusi są aresztowani i mordowani ludzie?

Polskie MSWiA podaje, że od 18 sierpnia do 18 października 2020 roku, do Polski przyjechało 707 Białorusinów. Z dwiema z nich: Lizawietą i jej mamą Jewą – porozmawialiśmy. Dla ich bezpieczeństwa zmieniliśmy też ich imiona. Lizawieta przed protestami pracowała w branży związanej z grami komputerowymi. Jej mama była nauczycielką w szkole.

Czytaj także: Ultimatum dla Aleksandra Łukaszenki

Sara Blejwas, KolorowePtaki.com: Kiedy zaangażowałyście się w manifestacje na Białorusi?

Lizawieta: Białorusini sprzeciw pokazali już wiosną. Wspierając opozycyjnych kandydatów w wyborach prezydenckich. Na początku to były najróżniejsze akcje. Zaczynając od zwykłego podpisywania list wyborczych, przez ustawianie się w łańcuchy poparć dla opozycyjnych kandydatów. Później chodziliśmy na wiece wyborcze.

Pierwszy raz uczestniczyłam w manifestacjach, po tym jak zamknięto w więzieniu Wiktora Babarykę (red. był to jeden z kandydatów na prezydenta Białorusi). Już wtedy przeżyłam szok. Zaczęły się aresztowania osób, które brały udział w akcjach wspierających opozycyjnych kandydatów. Na własne oczy widziałam, jak ludzie są wrzucani do więźniarek. To było moje pierwsze doświadczenie.

Gdyby nie jakiś nieznajomy człowiek, sama mogłam trafić do takiej więźniarki. Stałam dość blisko, ale ktoś mnie odciągnął. To był dopiero początek.

Mimo tego prawie aresztowania nadal się angażowałaś?

Lizawieta: Potem dowiedzieliśmy się o platformie Golos (red. to platforma stworzona przez białoruskich programistów w celu policzenia głosów z wyborów prezydenckich 2020) i o organizacji sprawiedliwi ludzie, która również starała się pilnować, aby wybory przebiegły zgodnie z prawem.

Czytaj także: Artiom Vazhenkov oskarżony na Białorusi. Obserwatorowi wyborów grozi 15 lat więzienia lub 8 lat kolonii karnej

Właśnie tam się zapisaliśmy. Jako wolontariusze, którzy obserwują proces wyborów. To zaangażowanie pozwoliło mi zobaczyć, jak wygląda fałszerstwo od środka. Nie dostawaliśmy prawdziwych protokołów wyborczych. Musieliśmy być czujni, bo zdarzało się, że do jakiejś komisji przychodził człowiek mówiąc, że jest niezależnym wolontariuszem. Niby tak jak my. Tak naprawdę chciał od nas wyciągnąć informacje o czym wiemy i co widzieliśmy. Zaraz po głosowaniu wyłączono internet. Wieczorem w Mińsku rozpoczął się protest, na który poszliśmy razem z moim chłopakiem.

Jak sytuacja wyglądała w mniejszych miastach?

Jewa: W Mińsku było zdecydowanie więcej wolontariuszy. W naszej małej miejscowości byłam tylko ja i moja koleżanka. W pewnym momencie była duża presja, abyśmy zrezygnowały z obserwacji wyborów. Cisnęła nas dyrekcja szkoły, ale też KGB i milicja. Mówiono nam, że jeśli nie zrezygnujemy to będziemy mieć wielkie problemy.

Jak wyglądała noc po ogłoszeniu wyborów? Do Polski docierały i wciąż docierają szokujące zdjęcia.

Lizawieta: Nie było internetu, ale wszyscy wiedzieliśmy, że trzeba iść do centrum. Stela była okrążona przez OMON, a ludzie zaczęli się gromadzić, włączać latarki na telefonach, słychać było hasła „Żyvie Biełaruś” oraz „Milicja z narodem”. Ludzie chcieli przekonać tymi hasłami, aby służby białoruskie przeszły na stronę protestujących. Niektórym udało się obejść brak internetu i złapać choć słabą sieć.

Wtedy dostawaliśmy informacje, że część pracowników służb białoruskich przechodzi na stronę protestujących, ale to było w innych miejscowościach na Białorusi. Służby w Mińsku cały czas łapały ludzi do więźniarek. W pewnym momencie zobaczyliśmy rozbłyski na niebie, myślałam, że są to fajerwerki. Chciałam wracać do domu i powiedziałam to mojemu chłopakowi. Nagle między nami wybuchł granat. Nie wiedziałam, co się dzieje, nie czułam nawet, że mam poparzone nogi. Mój chłopak ma uszkodzoną stopę.

Czytaj także: Nagroda Sacharowa dla demokratycznej opozycji na Białorusi

Jewa: W dzień wyborów zadzwonili do mnie rano, abym nie szła do komisji wyborczej albo pójdę do więzienia. Widziałam przez okno, jak zbierano ludzi, aby głosowali na Łukaszenkę. Zwolennicy Cichanouskiej zwoływali się sami i było ich dużo więcej.

Już po zamknięciu lokali wyborczych czekaliśmy, aż policzą wszystkie głosy. Wynik i tak był podany wcześniej. Łukaszenka „uzyskał” 80 procent głosów. Dla nas to było jasne, że wybory zostały sfałszowane.

Dlaczego?

Chociażby dlatego, że tam gdzie liczono głosy nie świeciło się w nocy światło. Podczas poprzednich wyborów przez całą noc świeciły się światła w lokalach. Po ciemny trudno jest chyba liczyć głosy….

Wieczorem dowiedziałam się, że moja córka ucierpiała na protestach w Mińsku. Inni też dostawali podobne informacje o swoich bliskich. W mniejszych miejscowościach cieszono się, że służby przeszły na stronę ludzi. Tak było np. w Kobryniu. Dlatego to co stało się Mińsku było dla nas szokiem. Nikt nie spodziewał się tak brutalnej agresji ze strony OMON-u.

Ze względu na naszą córkę, ja i mój mąż jeszcze tej samej nocy postanowiliśmy pojechać do Mińska. Do miasta do godziny 3.00 nad ranem nie można było wjechać samochodem. Myśleliśmy, że zostawimy auto przed granicą stolicy, żeby dostać się do szpitala, gdzie była Lizawieta, ale tej nocy cały ruch w Mińsku był zablokowany. Ludzie musieli iść pieszo, żeby dostać się gdziekolwiek.

Ostatecznie znaleźliście Lizawietę?

Jewa: Niestety nie chciano nas wpuścić do szpitala. Dowiedzieliśmy się, że nie możemy wejść, ponieważ w szpitalu trwają przesłuchania tych osób.

Pamiętasz jak wyglądała ta noc w szpitalu?

Lizawieta: Trafiłam do sali, gdzie znajdowała się już dziennikarka z Holandii, która również ucierpiała oraz jeszcze jakaś młoda dziewczyna. Było dużo poszkodowanych, niektórzy mieli problemy z nogami, inni jeszcze z kręgosłupem. Dostałam znieczulenie i kiedy mieliśmy już zasnąć, zaświecono światło i weszła milicja. Zaczęto pobierać krew na badanie na obecność alkoholu i narkotyków. Wydaje mi się, że milicja przyszła dlatego w nocy, bo wtedy większość z nas była zdezorientowana. Kiedy przyszedł śledczy, odmówiłam zeznań. To samo poradziłam innym osobom na sali. Potem przyszła jakaś dziewczyna w moim wieku. Nie wiedziałam, że też była z milicji. Coś podpisałam, ale do dziś nie wiem co.

Jewa: Mój mąż wcześniej był milicjantem i mówił, że te poszkodowane osoby pewnie chcą oskarżyć i wsadzić do aresztów. Skontaktował się z Białoruskim Domem w Warszawie i wysłał im zdjęcia tych ludzi. Białoruski Dom pomógł, ale ze względu na trudności w transporcie, najbardziej poszkodowani musieli pozostać w kraju.

Lizawieta: Ja powiedziałam od razu, że nigdzie nie pojadę bez mojego chłopaka.

Czytaj także wywiad z represjonowaną artystką z Homla: Maria Tulżankowa: “Co potrafisz zrobić na rozkaz?” [WYWIAD]

Maria Tulżankowa

Ale ostatecznie zdecydowałaś się wyjechać. Wyjazd przebiegł bez problemów?

Lizawieta: Mieliśmy wyjechać we wtorek, ale w poniedziałek o 6.00 rano przyszła milicja, żeby powiedzieć, że muszą stawić się na posterunku i złożyć jakieś wyjaśnienia. Nie mogliśmy z nimi jechać, bo mój chłopak miał wizytę u lekarza. Milicja zapewniła, że zajmie to chwilę, a potem odwiozą nas. Byli ubrani cywilnie i samochód również był cywilny. Pojechaliśmy.

Na miejscu przekonywali, że nie trzeba czekać na adwokata, bo jestem tylko świadkiem. Zeznania trwały 4 godziny. Zdecydowano o przeszukaniu mojego mieszkania. Śledczy powiedział, że to formalność. Dla mnie to nie była formalność, bo zaglądali wszędzie. Zabrano laptopy, telefon. Znaleźli białą opaskę, i dwie małe flagi biało-czerwono-białe na oknie, które również zabrali. Myślałam, że to koniec, ale śledczy powiedział, że jeszcze chce mnie przesłuchać. Nie wiedziałam tak naprawdę o co chodzi. Na miejscu powiedziano mi, że kłamałam i znaleziono dowody na to, że świadomie brałam udział w protestach i dlatego trafię do więzienia. Miałam możliwość, aby przekazać tę informacje mamie. W więzieniu, oprócz mnie było bardzo dużo osób.

Jewa: Kiedy Lizawieta była w więzieniu, czekając na nią widziałam bardzo dużo solidarności. Kiedy dowiedziano się w naszej miejscowości o sytuacji mojej córki, to otrzymaliśmy dużo słów otuchy. Kiedy tylko wyszła z więzienia, wyjechałyśmy z Białorusi.

Każde poprzednie wybory na Białorusi rodziły sprzeciw, ale co spowodowało, że w tym roku protesty mają taką siłę? Koronawirus ma na to jakiś wpływ? Łukaszenka długo uważał, że tej epidemii nie ma. Ludzie zaczęli sami sobie pomagać.

Lizawieta: Młodzi ludzie byli przeciwko Łukaszence, a jego grupą docelową były osoby starsze. Jednak, kiedy Łukaszenka powiedział, że tego wirusa nie ma, to ludzie, którzy go popierali zauważyli, że jego nie obchodzi ich życie. Widzieli przecież, że ludzie wokół umierają.

Jak myślicie, jak sytuacja na Białorusi będzie wyglądać dalej?

Lizawieta: Ja nie jestem analitykiem politycznym. I nie wiem, ile to jeszcze będzie trwało. Dochodzi do absurdalnych sytuacji. Na ulice wychodzą protestować niepełnosprawni. Służby białoruskie ich również traktują brutalnie. To wszystko nie zostanie zapomniane.

Jewa: Myśle, że to kwestia czasu. Wszyscy czekają na zmianę. Nadal jestem zatrudniona w szkole, ale do dyrektorki codziennie przychodzi ktoś, aby przekonać ją żeby mnie zwolniła. Ona jednak, tak jak i my wierzy, że za chwilę to wszystko się skończy.

Białorusinom przybyłym do Polski można pomóc wspierając zbiórkę, zorganizowaną przez Inne Shulgę (link: https://zrzutka.pl/ngg4j8).
W ramach zbiórki prowadzona jest też licytacja https://www.facebook.com/groups/333502001165121/).

Zobacz reportaż TV Wrocław, nominowany do nagrody Nurt 2020:

Sara Blejwas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *